Czasami, a w zasadzie to zawsze z
wielkich planów pozostają tylko strzępy. I dlatego warto je mieć w ilościach nadmiernych,
aby po selekcji pozostało ich tyle, co by wystarczyło na ciekawe życie. Czyli w
sam raz. Zalewając się rzewnymi łzami odpływa mi w dal film o Grossównie.
Sypnął się, zgrzytnął i padł. Trzeba go na chwilę do szuflady schować, może
dojdzie do siebie, bo temat piękny i porywający. Album o „Panoptikonie” też
legł w gruzach, chociaż historia tej porażki jest na tyle absurdalnie
metafizyczna, że warto by to wykorzystać jako kanwę kolejnego filmu. Strzępy
scenariusza już mam. Wystarczy teraz chwilę poczekać, na ten pstryk w głowie, gdy
wszystko się poskłada w całość. I już. Byłby to mój pierwszy film z gatunku
pure nonsense.
A reszta do przodu ruszyła. Do pierwszego filmu „Bicie serca”
już prawie wszystko gotowe i co najważniejsze ekipa przebiera nóżkami. A jak są
fajni, kreatywni ludzie to można cuda zdziałać. Przynajmniej tak to wygląda na
etapie werbalnego okresu tworzenia filmu. Czas pokaże ile są warte te wszystkie
Balcerzaki, Biardy, Najdery, Packi, Hince i inne Smoki. Nowa ekipa, nowe
doświadczenia. A póki co, to jeszcze drzeć japy nie muszę. Co przyznam, trochę
mnie smuci, gdyż tak się ostatnio wyluzowałem, że mi się wrzeszczeć nie chce i
przez to charakter mi się psuje. Pierwszy klaps za kilka dni, w prosektorium.
Drugi film zaczynam już w środę, od gołej baby i
golusieńkiego faceta. Nie ma to jak ostro zacząć. Pierwsze ujęcia to sen Brunona
Schulza, bo o nim film będzie. To jednak przedsięwzięcie na długie miesiące.
Film ponury, okrutny i wielki. No przynajmniej logistycznie. I nawet jak się
uda parowóz będzie.
I trzeba jeszcze pomyśleć o Festiwalu Jednego Gościa, bo
termin się zbliża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz