Wyśnić sen Bruno Schulza to nie
lada wyzwanie, ale przyznam, jest to niezwykle podniecające. Daje
nieograniczoną możliwość artystycznego odpłynięcia do krainy „wszystko
możności”. Trzy nocne widziadła wejdą do filmu. Każde wyśnione w innym momencie,
ale bardzo prawdopodobne, bo szchulzowski świat to byt istniejący w
nieskończonej ilości możliwych czasów i przestrzeni. Sens i znaczenie tego bytu
ujawnia się w chwili przejęcia go przez odbiorcę. Jego własną interpretację.
Dlatego narracja „Sklepów Cynamonowych” czy „Sanatorium pod Klepsydrą” jest
przez każdego z czytających zawłaszczana na własny, intelektualnie intymny
sposób. Wszyscy indywidualnie stają się właścicielami jego myśli. Schulzolodzy
przeróżnych nacji mają swoje niepowtarzalne racje i z pogardą odnoszą się do
wszystkich książkowych ignorantów, a zwłaszcza do panienek z zaklętego kręgu
polonistek uparcie wlewających do uczniowskich mózgów papkę ze strzępów
prozo-poezji Schulza.
Motywy pojawiające w filmowych snach
nieustannie powracają. Adela i mężczyźni. Ich wzajemne relacje ocierające się o
sadomasochizm są tylko pretekstem do zbudowania fabuły filmu. Drohobyckiej
historii ostatnich dni życia Brunona Schulza. Jest to czas, w którym jak w
zwierciadle odbiła się cała jego twórczość. Nabrała metafizycznego znaczenia w
obliczu nadchodzącej, ale niespodziewanej śmierci. Zginął przypadkowo w wyniku
porachunków między dwoma ss-manami, trochę przypadkowo, w chwili, gdy zyskał
nadzieję na poprawę swojego bytu. Lada moment jego los miał się odmienić, polepszyć.
Dzięki temu umarł jako człowiek szczęśliwy. Heinrich Heine powiedział, że
szczęście to nadzieja przed faktem; nieszczęście to fakt po nadziei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz