Głupio mi do tego się przyznać,
ale za stary jestem na rocka. Wybrałem
się prawie niechcący na koncert Iron Maiden do Poznania. Fakt, że starszych ode
mnie było wielu, a ja sobie tylko potupałem jedną nóżką, niczego nie zmienia.
Fakt, że koncert był doskonały i okoliczności przyrody przyjemne, też nie
zmieni tego, że boli mnie cały organizm. Nawet te 70 % wody, z której jestem
zbudowany, cierpi. A dusza jak została sponiewierana. Ho, ho, masakra. Ucierpiała
z nudy. Bo, przecież jak się gra 40 lat ciągle to samo to „ch…. d……. i kamieni
kupa.”. Nie ma chyba innego gatunku muzyki, w której od lat panowałby taki
regres.
A w recenzji Michała Wiraszki czytam – „We wtorek wieczorem przy Bułgarskiej
byliśmy świadkami wielkiego rockowego show w starym, dobrym stylu. Z pewnością
coraz mniej będzie XX-wiecznych zespołów grających z takim rozmachem i
specyficzną produkcją. Pirotechnika, wizualizacje, w końcu ogromne "maskotki"
Eddiego, ale przede wszystkim muzyka, która nie zwalnia tempa od trzech dekad,
zjednując sobie kolejne pokolenia wielbicieli. Bruce Dickinson mówił niedawno,
że niektóre utwory zagrają na obecnej trasie po raz ostatni. Jeśli to prawda -
niech żałuje, kto nie był.”
No tak, Metal to już Żywy Trup, a ja byłem na pogrzebie, na co jednoznacznie wskazują stroje fanów. Prawie wszyscy byli ubrani na czarno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz