To się może wydawać dziwne, ale
moim ulubionym miejscem w Toruniu staje się Areszt Śledczy. Bywam tam tak
często jak recydywista namiętnie prowadzący rower wiejską dróżką o zmierzchu.
Może nie z tych samych powodów, co ów smakosz taniego wina, ale zawsze
człowieka nerw szarpie. Kraty, bramy, strażnicy pod bronią. A co by było gdyby
klucze zgubili i wyjść by nie można było? To już aresztantom lepiej, bo palić
im wolno i poduszeczki mają oraz ustawowe 3 metry. A ja musiałem z Panią, co
miała dwie gwiazdki na pagonach regulamin służby więziennej łamać i palić w
ukryciu. I zrobiłem to tylko dlatego, że wyższa stopniem była. Jakby co, to
mogę powiedzieć jak każdy Niemiec po wojnie – Ja tylko wykonywałem rozkazy.
Teraz jak już wiem, co z nałogiem począć w areszcie, czuję się tam jak w raju.
Wszyscy tacy uśmiechnięci, sympatyczni. Zupełnie nie wiem, dlaczego na nich „klawisze”
mówią. Kawkę mi podają, ciasteczka, zdjęcia sobie ze mną robią jak ze Statuą Wolności
i na święto swoje zapraszają. Film pokazali szanownym gościom. Seans nietypowy,
bo wśród widzów szef policji, szef straży miejskiej, szef straży pożarnej,
sędzia, konsul, żołnierz i mnóstwo „klawiszy”. Musiałem stać na baczność, hymn
mruczeć /nikt nie śpiewał, teraz to już chyba tylko kibole na stadionach to
robią/, przemawiać i klaskać. Poznałem jednak wszystkich, przez których ręce
musiałbym przejść gdyby mi się kiedyś zachciało ten rower po nocy prowadzić
środkiem drogi. A, był też tam też ksiądz, ale to na wypadek gdybym miał pecha.
Podejrzewam, że gdyby Pan trafił tam pod przymusem, kawka miałaby inny smaczek.
OdpowiedzUsuń