Tyle szumu robię od roku wokół
filmu, że sam już się pogubiłem, na jakim to ja etapie jestem. Czasami media
donoszą o rychłym zakończeniu filmu, o trwającej postprodukcji i czyszczeniu
kieliszków do szampana na premierę. Coś chyba jednak nie tak. Z moich
obserwacji wynika niezbicie, że dopiero zbliżamy się do połowy. I to w
zdjęciach, a nie w produkcji. Olbrzymie ilości nakręconych ujęć leżą sobie na terabajtowym
dysku i czekają na natchnienie montażysty. Na razie je dopiero porządkuję i
próbuję przemycić do filmu trochę Hollywoodu, wymyślając co rusz nowe efekty.
Jedzie Tarantinem gdzie tylko
można: to krew rozbryzguje po ekranie, ludzkie wnętrzności po drzewach chce
zawieszać i gwałcić wszystkie kobiety w filmie. Tak mu wyobraźnię nadwątliła
importowana sieczka zza oceanu. Jeszcze pokątnie wyłudza zdjęcia od fotosistki
zapominając, że robimy film o totalnej inwigilacji. Ale ogólnie jest dobrze.
Porobi sobie trochę tych efektów, zmarnuje czas i energię tylko po to, aby
potem od panów reżyserów usłyszeć: (no,
tego nie zacytuję, bo dzieci mogą czytać). A potem i tak pięknie zmontuje,
jak zawsze.
Nie mamy jeszcze tekstów lektora,
czyli Jeremiego Benthama, bo odpowiedzialny za to Marceli Sulecki czyta i
czyta. Pochłania książki tak mądre, że poza nim nikt z nas nie jest w stanie tego
zrozumieć. I niedługo będzie miał większą wiedzę o panoptikonie od całego UMK.
Nie mamy jeszcze ani jednej nutki. Ja ciągle przerabiam scenariusz, a kierownik
produkcji wpada w panikę jak tylko do niego dzwonię. Co ten Gładych znowu chce?
I dlaczego tak drogo, dlaczego na zaraz, a w ogóle to ilu tych Prusaków ściągać
z Poznania, a ilu z Torunia i co to do cholery jest ta Pickelhauba?
Jeszcze się reżyserowi zachciało teraz Hallerczyków na
koniach. Jakby nie było, trzeba by dodać do budżetu filmu kilka stów na krople
walerianowe dla Pana Kierownika Produkcji albo zafunduję mu cotygodniowy jeden
dzień wolny od Gładycha. Wprawdzie na niewiele to się zda, bo i tak będę mu się
śnił każdej nocy, ale liczą się przecież intencje.
No tak, dlatego ostatnio dzwoniąc do mnie powiedział: "Cześć Marcin"...
OdpowiedzUsuńOj tam od razu Hollywood! Publika lubi krew i przy każdym rozbryzgu na kamerę, posadzkę czy na flaki na trawie woła - "sssssssssss, o Boże".
OdpowiedzUsuńtaaaa....otwieram szafkę a tam Gładych...coś w ten deseń...
OdpowiedzUsuńCo jak co :) nie wspominasz, że dzieci Montażysty spoglądają ciągle na zapracowane plecy Ojca z nadzieją, że w końcu im ułoży zamek z klocków a On stale dodaje efekty i dodaje i dodaje i niektóre - o dziwo! - (szczególnie gdy coś leci :)) się podobają!
OdpowiedzUsuńO cholera, to jeszcze coś będzie lecieć?
OdpowiedzUsuń