środa, 28 marca 2012

1/3




Różne szacowne instytucje w wyniku skomplikowanych proceduralnie konkursów poprzyznawały nam kaskę. Rzecz ciekawa, że wszystkie okroiły nam budżet o 2/3 wnioskowanej kwoty. Bo przecież urzędnik wie, że taniej też można. I ma rację. Oczywiście. To tylko ja w swojej wrodzonej głupocie i megalomanii nabytej myślałem, że jak sobie wymyślę czołg na planie, to muszę zaraz kilka ton targać przed kamerę. A przecież nie robię w 3d. To na diabła mi cały czołg, przecież wystarczy jeden jego bok. Drugiej strony i tak nie będzie widać. Albo, po co mi cały aktor? Do scen dialogowych angażuję tylko głowę i kawałek szyi. Reszta mnie nie interesuje, bo i tak jest poza ekranem. Po co ja brałem do sceny miłosnej aktora i aktorkę? Mogłem tylko jego zaangażować. Dać mu do ręki zdjęcie dziewczyny i poprosić, aby kilka razy wyjęczał jej imię w uniesieniu. I po sprawie.
Gorzej rzecz wygląda, gdy już taki urzędnik zaakceptuje moje niepoważne zachcianki i pieczęć przybije. Ja pisałem, na co przeznaczę pieniądze prawie rok temu. A przez ten czas się trochę pozmieniało. Tak miałem z milicyjną suką, czyli Nysą. Panowie z Warszawy, co to ją posiadają w pełni sprawną pograli ostatnio chyba we wszystkich polskich produkcjach. I zgodnie z prawami popytu i podaży, ździebko podskoczyli w stawkach. Nysy też przeciąć nie chcą, bo a nuż za chwilę Wajda będzie ją potrzebował to i dla Gładycha piły nie włączą. Trzeba było szukać innej. I znaleźliśmy, tylko nie na chodzie i niestety za darmo. I to jest jeszcze gorsza sytuacja. Mam dwa wyjścia: albo brać za darmo i zatrudnić czterech osiłków, przebrać ich na zielono, aby potem wyciąć w komputerze i kazać im pchać lub na siłę wciskać tę kasę właścicielom Nysy. Z tym, że posiada ją Komenda Policji i w tym wypadku mogłoby to wyglądać na korupcję. Co robić?
A co zrobić z koniem na planie? Nie znam się na tym i przez nieuwagę nie zapewniłem mu w budżecie cateringu. Nie dam koniowi przecież pierogów, nawet ze szpinakiem. I szkapa postoi głodna przez cały dzień na planie. O Boże, a jak mu się niespodziewanie zachce podnieść ogon w trakcie zdjęć? To leżę kompletnie. Nie pomyślałem też o ekipie sprzątającej. A wiadomo, że musi być z atestem firma i to najlepiej MPO. A ja dla nich kasy nie mam. I co? To już lepiej niech ten koń nic nie żre i głodny tam stoi.
Zastanawia mnie tylko czy ja aby nie powinienem także postępować zgodnie z urzędniczą logiką. Przecież tego chyba ode mnie wymagają. Zamiast np. w napisach końcowych umieścić zwyczajowy napis: "Film powstał dzięki dofinansowaniu URZĘDU MIASTA TORUNIA" z herbem miasta, dać tylko 1/3 herbu i napis "Film powstał dzięki dofinansowaniu URZĘDU".

czwartek, 22 marca 2012

Festiwal filmowo -fajkowo-piwny




Pięknego zdania użyję: Festiwal Jednego Gościa wpisał się na stałe w kalendarz toruńskich wydarzeń. W tym roku będzie to trzecia edycja. A rozpocząłem w Teatrze Wiczy, potem był w Cafeterii „Struna światła”, a teraz w Kontrapunkcie. Za każdym razem zmieniam miejsce, zmieniam też formułę festiwalu, co nie wynika z jakiejś przemyślanej strategii, ani z zewnętrznych uwarunkowań. To jest po prostu najgorzej organizowany festiwal świata. A w zasadzie to on w ogóle nie jest organizowany. Dzieje się sam, bo przecież nie można nazwać organizacją wykonanie 9-ciu telefonów przez jednego gościa czyli mnie. Festiwal powstał przed laty tylko po to, abym mógł sobie przyznać nagrodę. Nikt mi nie chce ich dawać, to takie znalazłem rozwiązanie. Nikt też mnie nie zaprasza na festiwale, a jak już, to do Włoch czy Rumunii albo do USA. I co jechać taki kawał, żeby po czerwonym dywanie pochodzić i nudne filmy oglądać? Bez sensu. Najlepiej samemu sobie. Kapituła (czyli ja) przyznała na mój wniosek (czyli dyrektora festiwalu) mi nagrodę „Supergościa”. Pierwszą statuetkę wykonał Dominik Smużny, potem ją sobie zabrał i tyle ją widziałem. Drugą wykonał także Dominik, ale Kapituła została w ubiegłym roku przekupiona przeze mnie i nagroda powędrowała do Joasi Scheuring - Wielgus. Leży pewnie gdzieś w szopie.
A w tym roku jak to będzie? No cóż, tym razem także zrezygnowano z wręczenia mi nagrody, (co mnie zaczyna wkurzać) i przyznano ją komuś innemu. A komu? Tego nawet ja nie wiem, wyniki głosowania zna tylko Kapituła „Supergościa”, są tajne. Ja tym razem mam tylko wykonać statuetkę. To i ją robię. Może mi się uda, chociaż nie musi, bo to przecież jest najgorzej zorganizowany festiwal na świecie. I jeszcze z jednego powodu jest to wyjątkowe wydarzenie: jest to jedyny festiwal filmowy na całej Ziemi gdzie można pić i palić.

środa, 21 marca 2012

Ech , ci kapitaliści


Zdarzyło się kiedyś, że wziąłem kamerę do ręki i nakręciłem film. To był dokument „Jadą z Mrożkiem”. Tym razem ani razu nie miałem kamery w dłoniach. Od tego są operatorzy: Jacek Banach i Adam Fisz. Kręcą i kręcą, a ja nawet nie wiem czasami co. Zresztą słowo „kręcą” przy dzisiejszych technologiach jest trochę archaiczne. Użyć można zamiennie wyrazu: filmują, rejestrują albo niezwykle popularnego w ostatnich czasach – kamerują. No to sobie Panowie kamerują, inni nagrywają, grają, budują. A ja co? Wygląda na to, że reżyser jest tylko od dzwonienia. Nieustannie muszę gadać. Jestem jak call girl z tą tylko różnicą, że nie spełniam…… ot, sobie wydzwaniam. Często też piszę i gadam tete-a-tete. I z całej tej gadko roboty wynika mi niezbicie, że jest grupa ludzi wyjątkowo odporna na wszelkie argumenty. To nie jest oczywiście ekipa, nie urzędnicy, nie dziennikarze to biznesmeni. Wyjątkowo oporne środowisko. Żyją w świecie przychodów, zysków i romansów ze skarbówką. W tym naszym, bądź co bądź świeżym kapitalizmie pragną uchodzić za elitę emanując tylko nową furą, Teneryfą i młodą asystentką za 1500 złotych. I tym się różnią od swoich pobratymców ze strefy euro, że wszelką działalność duchową uważają za bzdety. Nie odróżniają opery od operetki, a większa ilość sztućców na stole przyprawia ich o ból głowy. Za działalność charytatywną uważają wrzucenie do skarbonki Owsiaka 5 złotych i od czasu do czasu pójdą do kina, uważając w tym momencie, że na tym polega kultura. Środkowo europejskie wilki kapitalizmu. Raz mi się trafił pewien sponsor, co wysupłał z markowej kieszeni garnituru Bossa parę groszy i już nabrałem nadziei, że oto świat normalnieje, aż się okazało, że gość chciał tylko zaimponować pewnej plastikowej Miss. Nie było go stać na wypasiony wózek, to chociaż baner swojej firmy pokazał młodemu dziewczęciu. To było kilka lat temu, a niedawno czytałem o nim na pierwszej stronie gazety, że niestety interesuje się nim już tylko komornik. Na takim kapitalistycznym świecie przyszło nam tworzyć.  
  
http://www.dailymotion.com/video/xdmb6x_marcin-gyadych-jady-z-mroykiem_shortfilms

niedziela, 18 marca 2012

Męższczyzna na skraju załamania nerwowego




49 raz wychodzi mi tak samo. Przedwiośnie targa mnie po glebie w sposób okrutny. Zaczęło się od tego, że nie chciałem przyjść na świat. Czy było warto? Owinąłem się wokół pępowiny i trwać w szczęściu zapragnąłem, w brzuchu matki. Wyrwał mnie stamtąd jakiś lekarz i kazał żyć, nie pytając mnie o zdanie. To żyję i co roku w tym samym czasie powracam do stanu beznadziei. Boli mnie cały człowiek, bolą mnie myśli, bolą mnie emocje. Przeważnie kończy się ten stan w okolicach matczynej ulgi, w dniu moich urodzin. 13 kwietnia świat staje się piękny. To trochę śmierdzi astrologią, może? A przed tą magiczną datą wszystko jest do dupy. Ciasto na pizzę nie wyszło, mandat dostałem, orżnął mnie przyjaciel i wszyscy są przeciwko mnie. Męczą mnie własnymi problemami, troskami, a ja staję na skraju wyczerpania nerwowego. Splot słoneczny uciska, ręce drżą, noce nieprzespane, podniesiony głos i w ogóle. Ma się ochotę uciec gdzieś do puszczy, w krainę samotności do miejsca, gdzie można pokochać siebie samego, nastawić się na właściwy tor i jechać dalej. Niestety już nie jest tak łatwo, coraz więcej wysiłku to kosztuje. Rozumu przybywa, a energii ubywa. I tak to dzisiejsze moje ubolewanie nad sobą wygląda. Takie małe załamanie wiosenne. Patetyczne do bólu. Do skrajnej śmieszności.
Trzy dni spokoju i nastawię się na działanie. Nie dzwońcie do mnie, nie gadajcie ze mną, nie pocieszajcie mnie, sam zabiję tego smoka! A w ogóle kogo to obchodzi.

środa, 14 marca 2012

Szumi w mieście




Tyle szumu robię od roku wokół filmu, że sam już się pogubiłem, na jakim to ja etapie jestem. Czasami media donoszą o rychłym zakończeniu filmu, o trwającej postprodukcji i czyszczeniu kieliszków do szampana na premierę. Coś chyba jednak nie tak. Z moich obserwacji wynika niezbicie, że dopiero zbliżamy się do połowy. I to w zdjęciach, a nie w produkcji. Olbrzymie ilości nakręconych ujęć leżą sobie na terabajtowym dysku i czekają na natchnienie montażysty. Na razie je dopiero porządkuję i próbuję przemycić do filmu trochę Hollywoodu, wymyślając co rusz nowe efekty.
Jedzie Tarantinem gdzie tylko można: to krew rozbryzguje po ekranie, ludzkie wnętrzności po drzewach chce zawieszać i gwałcić wszystkie kobiety w filmie. Tak mu wyobraźnię nadwątliła importowana sieczka zza oceanu. Jeszcze pokątnie wyłudza zdjęcia od fotosistki zapominając, że robimy film o totalnej inwigilacji. Ale ogólnie jest dobrze. Porobi sobie trochę tych efektów, zmarnuje czas i energię tylko po to, aby potem od panów reżyserów usłyszeć: (no, tego nie zacytuję, bo dzieci mogą czytać). A potem i tak pięknie zmontuje, jak zawsze.
Nie mamy jeszcze tekstów lektora, czyli Jeremiego Benthama, bo odpowiedzialny za to Marceli Sulecki czyta i czyta. Pochłania książki tak mądre, że poza nim nikt z nas nie jest w stanie tego zrozumieć. I niedługo będzie miał większą wiedzę o panoptikonie od całego UMK. Nie mamy jeszcze ani jednej nutki. Ja ciągle przerabiam scenariusz, a kierownik produkcji wpada w panikę jak tylko do niego dzwonię. Co ten Gładych znowu chce? I dlaczego tak drogo, dlaczego na zaraz, a w ogóle to ilu tych Prusaków ściągać z Poznania, a ilu z Torunia i co to do cholery jest ta Pickelhauba?
Jeszcze się reżyserowi zachciało teraz Hallerczyków na koniach. Jakby nie było, trzeba by dodać do budżetu filmu kilka stów na krople walerianowe dla Pana Kierownika Produkcji albo zafunduję mu cotygodniowy jeden dzień wolny od Gładycha. Wprawdzie na niewiele to się zda, bo i tak będę mu się śnił każdej nocy, ale liczą się przecież intencje.