Film historyczny zobowiązuje
do dbałości o szczegóły, te faktograficzne jak też i te scenograficzno-kostiumowe.
Jedynie sfera obyczajowo-językowa została całkowicie uwspółcześniona, gdyż
ciężko by było przemawiać archaicznym językiem do współczesnego widza. Nic nie
zmienia się tak szybko jak język. Bo jak odczytane mogłoby być zdanie jednego z
bohaterów epizodu z kampanii wrześniowej: „Wisłą przypłynęły monitory”? Monitorem
nazywano wtedy kutry. To tak jak pewien Grek sprzed kilku tysięcy lat
zobaczywszy na Rodos olbrzymi posąg stojący w rozkroku u wejścia do portu,
krzyknął: „Kolos!”, co po grecku oznacza: ”Dupa”. Dzisiaj dzieci uczą się w szkole
o Kolosie Rodyjskim nie przypuszczając nawet, że chodzi o zwykłą wielką
marmurową dupę. Podobnie ma się sprawa z obyczajami lub inaczej ujmując z Savoir
Vivrem. Wiele zachowań rodem z początku XX wieku dzisiaj na ekranie wyglądałoby groteskowo.
Tylko angielski dwór królewski dba jeszcze
o etykietę i rozumie jej potrzebę. W Toruniu to nawet by było trudno dotrzeć do
znawców tej materii, bo któż może jeszcze pamiętać, kto komu ma dygać. I nie
chodzi tu wcale o dyganie do sklepu po piwo, ale o lekkie ugięcie kolan przy
zachowaniu wyprostowanej pozycji ciała. Jak dyganie bywa istotne przekonała się
niedawno małżonka księcia Williama, gdy jej teściowa dodała do listy kilka
osób, przed którymi Kate ma dygać. Do tej pory dygali przed nią, a teraz to ona
ma kolana uginać. A takie dyganie to tylko jeden z elementów protokołu. Gdy
przed laty pewna moja koleżanka została zaproszona na kolację do Królowej, to
na trzy miesiące przed jedzonkiem dostała z Pałacu Buckingham kilkudziesięciostronicową
instrukcję zachowań przy Monarchini. Tam było wszystko określone, od dygania aż
po kolor majtek, jaki można założyć udając się na taką kolację. Aż tak
zaostrzone środki nas nie obowiązywały, ale jednak zachowanie ludzi w czasach
filomatów były inne i może i trochę szkoda, że musiałem zrezygnować z takiej
dosłowności obyczajowej, no, ale cóż, percepcja ludzi się zmienia.
sobota, 30 czerwca 2012
sobota, 23 czerwca 2012
Krótki spacer po Toruniu
Po tych całych niby
„patriotycznych” emocjach, co to mieliśmy się stać ponownie drugą Irlandią,
krainą miłości i szacunku, wyspą zieloną zasnutą biało-czerwonymi flagami, z nieustannym
deszczem, odetchnąłem, bo nie spełniły się marzenia medialnych szamanów. Znowu
wszystko wraca do normy. Będziemy nadal żreć schabowego, a nie pić jakieś tam
piwo o ohydnym smaku.
Jesteśmy w Polsce, w Toruniu - mieście wyschniętych
pierników i gotyku zszarganego plastikowymi reklamami. W moim mieście. Od 12
lat, nie licząc wizyt u Babci i jakiejś durnej szkoły, która pozwoliła mi przez
chwilę uciec przed zasadniczą służbą wojskową.
Idę więc od Nowego Rynku ulicą
Szeroką acz dziurawą, w stronę serca miasta z uśmiechem na mym niechlujnie
ogolonym pysku i co chwilę spotykam ludzi zadających mi pytanie: „ i jak
film?”, jakby to była forma powitania specjalnie przez Miodka wymyślona dla
mnie. Zatrzymuję się na pogawędkę z Artystą chcącym uchodzić za Anarchistę. Facebookowym
buntownikiem Cołbeckim, co to w ramach protestu przeciwko ACTA własne dziecko
spikselował. I teraz już nie tylko FBI wie, kiedy bejbik zrobi kupkę, ale nawet
ja wiem. Gadamy, długość papierosa o tym jak rozpieprzyć ten świat i przywrócić
normy społeczne. Następnie siadam sobie w ogródku piwnym zachęcony nutkami
dobiegającymi ze sceny. Całkiem za darmo słucham gościa, którego dawno temu
mogłem posłuchać tylko wręczając pokaźną łapówkę bramkarzowi stojącemu w drzwiach
Sali Kongresowej. Światowej sławy muzyka, co to grał z wielkim Milesem i jak
sam opowiada, widział go tylko przez szybkę studia nagrań. Tak sobie siedzę
zastanawiając się czy to Urbaniak stał się powiatowy czy to Toruń stał się
światowy? I widzę Pana Senatora. Gdyby nie to, że z małżonką przemykał
dziarskim krokiem to mógłbym z nim pogawędzić, w przeciwieństwie do anarchisty,
jak budować świat, aby przywrócić normy społeczne. Potem spotkałem jeszcze aktorkę,
co ma nazwisko jak etykieta i faktycznie nigdy się ze mną Nie zgadza, potem
inny aktor i znowu aktor, rzeźbiarz, grafik, muzyk ….. Normalnie miasto samych
artystów, czy to ja po prostu nie znam żadnego hydraulika?
A rano śniadanie do
łóżka od syna, na dzień ojca i biohumus
dla pomidorków od Tatusia.
wtorek, 19 czerwca 2012
Pożegnanie Roberta
Robert jednak przegrał walkę z
chorobą. Miał za sobą dwa czołgi i armię przyjaciół, a przegrał z jakimś
pieprzonym błędem natury. Z rakiem. Wygrał jednak pamięć o sobie, o jego pasji.
Jego czołg pojawił się w naszym filmie na chwilę. Paradoksalnie w scenie
zapowiadającej nadejście wolności. Reszta niech będzie – milczeniem.
niedziela, 17 czerwca 2012
Gęsi nie gwiazdy
fot.Anna Wojciulewicz - właścicielka kota
Na ostatnim planie w Muzeum Etnograficznym
pojawiło się małe stado gęsi
i kot. Zależało mi na tych
zapomnianych odrobinę ptakach, gdyż one są nasze, swojskie. Mocno osadzone w
historii regionu. To nie byle ptaszysko udomowione przez naszych przodków, ale
wyśmienite mięsko na talerzu. Kiedyś, w czasach, o których robimy aktualnie epizod,
czyli 1900 r. okolica była pełna wielkich stad gęsich, które potem pędzono aż
do Berlina, aby pruski mieszczuch mógł sobie wyhodować brzuch. Obecnie, głownie
dzięki Urzędowi Marszałkowskiemu próbuje się gęsinę na stoły przywrócić. Gęś
Biała Kołudzka jest nawet opatentowana. W Kołudze Wielkiej się tą gęś pozyskało
z dwóch rodów gęsich: „W11 – matecznego o wybitnych zdolnościach
reprodukcyjnych” i „W33 – ojcowskiego o bardzo dobrej użytkowości mięsnej”. Z
połączenia W 11 z W 33 w gęsim miłosnym uścisku powstał W 31, który po
zamarynowaniu i upieczeniu zjadamy. 10 takich W 31 przyjechało na plan, aby
sobie etnograficzną trawkę poszczypać. W jaki sposób dotarły na zdjęcia
niestety nie mogę napisać, bo jakieś „animalsy” by mnie po sądach ciągały. Załóżmy
więc, że przyfrunęły. Kot natomiast dotarł na plan w dużo lepszych warunkach. W
moim klimatyzowanym małym autku. Miał oddzielną garderobę, żarcie, osobistą
asystentkę i odmówił współpracy. Tak to bywa z gwiazdami. Nie chcą z Gładychem
pracować. I to nie tylko te zwierzęce, ale też i „homo sapiens star”. A do tej
pory były takowe trzy. Jeden światowej sławy muzyk jazzowy, drugi prawdziwy artycha,
który za parę dni prawdopodobnie otrzyma bardzo prestiżową nagrodę Trójki (o
tym też nie mogę pisać, bo to na razie tajemnica) i trzecia mała urocza dziewczynka,
której się kostium filmowy nie spodobał. To dopiero będzie gwiazda.
poniedziałek, 4 czerwca 2012
jemu się chce jeść
Zaczyna mi po woli brakować
zawodowych aktorów do zagrania w filmie. A tu jeszcze dwa epizody przed nami. W
najbliższych dniach rozpoczynamy moje ulubione sceny z 1901 roku. Ulubione
dlatego, że piękna sceneria, te stroje i nietypowy dobór aktorów –
naturszczyków. Na początek troje muzyków, a każdy z innej parafii i w roli
stojącej w sprzeczności z ich wizerunkiem. Taka mała prowokacja czy raczej poszukiwania
duszy utajnionej. Na kolejne sceny też mam kilka interesujących typów. W sensie
wytypowania, a nie Typa – człowieka. Do pierwszej zaprosiłem Grzegorza
Kopcewicza, Marcina Pulkowskiego i naszego muzo-dzwiękowca Rafała Kołackiego.
Trzy inne światy. W pierwszym momencie miałem ochotę Grzegorzowi powierzyć rolę
księdza, ale to zbyt prostacka prowokacja, by była z mojej strony. Wsadzić
lidera „Butelki” w sutannę byłoby zbyt proste. Dostanie o wiele trudniejszą
rolę, będzie wiejskim nauczycielem, który do księdza pała wielką miłością,
(sic), miłością patriotyczną. A duchownego zagra lider zespołu Zagadka. 120
kilo żywej masy. To powiedzmy jakieś dwa Gładychy i jeszcze drobniaki w
kieszeni. A pomysł ten przyszedł mi do głowy, jak sobie przypomniałem pewien
teledysk tego zespołu pt: „Jeść mi się chce”, który zgłosili do filmowego
KATARU. Byłem wtedy w jury i po obejrzeniu tego clipu straciłem apetyt na
tydzień. To teraz się zemszczę. Posadzę Marcina naprzeciwko obżerającego się
Butelki i każę mu tylko patrzeć. I tak przez 6 godzin. Trzecią postać pastucha
odtworzy Rafał – nawalacz z HATI i podsłuchiwacz świata. Ucho ma wielkie do
dźwięków, ale jeszcze większe dziury w tych uszach. Wielkości Morskiego Oka. (Jak
to się dzieje, że te wyrwy w płatkach małżowiny nie utrudniają mu dźwiękospacerów,
może ma tam dodatkowe membrany? Na czas zdjęć trzeba mu będzie te dziury
załatać, ale czym: plasteliną, a może jak na pastucha od gęsi przystało, trawą
wymieszaną z błotem, albo jeszcze czymś innym. Na planie mają być gęsi lub inny
inwentarz żywy. I gramy w najbardziej obleganej chacie – plenerze w Muzeum
Etnograficznym. Teraz tam kręcą film o głodzie na Ukrainie i jedyne co, to
musieli usunąć wszystkie katolickie święte obrazki; wiadomo prawosławie. Czas
wielkiego głodu. W naszej historii jest dobrobyt i bogactwo i obrazki wrócą na
ściany. Takie to filmowe fiki - miki.
niedziela, 3 czerwca 2012
Nie napisany list, a podpisany
Do robienia rewolucji to ja się
nie nadaję. Pewien toruński aktor po obejrzeniu filmiku dla irlandzkich kibiców
rozpoczął na facebooku akcję protestacyjną. Obejrzałem spot, nie podobał mi się,
to i kliknąłem, że niby jestem za, czyli
przeciw. A co tam, nic mnie to nie kosztowało. Dopiero kilka godzin później jak
mnie zawaliła lawina kliknięć innych, powróciłem do tematu. Powinienem chyba
wiedzieć coś więcej na ten temat. I tu się okazuje, że rzekomy aktor -
rewolucjonista wpuścił mnie w maliny. Poparłem list którego nie ma, bo jeszcze
nie napisali i nie wiedzą kiedy napiszą, bo coś tam, coś tam. Najpierw dać w
ryj potem pytać, za co. Poczytałem komentarze i już mnie odwiodło całkowicie od
mojego protestu. Najczęściej powtarzanym słowem było „żenada”. Tyle tylko, że
większość tych wpisów to żenująca fanfaronada. Larum takie, jakby co najmniej „wróg
napadł na Polskę z kraju ościennego.” Wstydzili się za całe miasto, przestawali
je kochać, rozdzierali szaty na piersi jak Rejtan, z mostu chcieli skakać dla
ratowania honoru Miasta. I tak np: „Wstyd i Hańba”, ”Co za tragedia”, „Film
obraża pod względem estetycznym jak i treści - Polaków i Irlandczyków.” Ja bym
jeszcze dorzucił Chińczyków, bo ich przecież tak dużo, to jak się obrażą, to
dopiero będzie coś. Ponad miliard obrażonych. Co jednak Chińczyk ma do tego
spotu? A no ma, bo przecież te flagi są u nich robione, ten mikrofon gościa też
i nawet butelka do piwa jest z Chin. To i obrażonko może być uzasadnione.
Armaty takie wytoczyli, a huku i dymu z nich ho, ho, tylko
kulek brak. A ja tam między nimi.
Żenujące to jest tylko piwo w plastikowych butelkach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)