poniedziałek, 30 czerwca 2014

PRL na salonach





Nie uwolnię się już chyba od komuny do końca życia. Ledwo w otchłani dziejów zniknęła, a już ją z tęsknoty na nowo przywołują. I sztukę z tego ponurego „dziejstwa” narodu upychają po salach wystawienniczych. Pół roku temu w Muzeum Etnograficznym odtworzyli koszmar PRL-u. To jeszcze rozumiem, bo wiocha to była straszna a kmiotki robotniczo – chłopskie za elity robiły, ale żeby do Centrum Sztuki Współczesnej?! No dobrze, niech tak będzie. Skoro mądre głowy uznały to za sztukę, to proszę bardzo. Jednak mnie, jako człowiekowi zdewastowanemu PRLem trudno jest zaakceptować urodę wzornictwa owych czasów. Ni cholery nic w tym interesującego nie znajdę. Bo cóż z tego, że piękną lampę zaprojektowali, skoro ja jej kupić nie mogłem, a jak cudem mi się to udało, to okazało się, że ma wadę. W fabryce jakiś racjonalizator zaproponował inne, tańsze materiały i lampka już nie była tą samą lampką. Po żarówkę do niej musiałem stać w kilkunastogodzinnej kolejce i jeszcze pewności, że kupię działającą nie miałem, gdyż fabryka oszczędzając importowany wolfram, co trzecią wypuszczała bez żarnika. No i jeszcze prąd wyłączali wieczorem. To co mi z zachwytu nad urodą lampki. 


Wystawa w toruńskim CSW nie jest wprawdzie o lampkach, ale o szerszym pojęciu - o architekturze wnętrz. A to nie tylko źle wykonane lampy, to skradzione worki cementu, pękające zbrojenia, wypaczone drewno i milion innych bubli wykombinowanych przez lud pracujący. To czym tu się zachwycać? Chciejstwem artystów, marzeniami projektantów? 



Na szczęście jest co podziwiać. Pomysł i sposób ekspozycji. Widać, że troje kuratorów- Pani Kołacz i dwóch Panów Lisowskich ostro podziałali.


 Pani Kurator zajada PRLowski substytut mc donalda
 Już sam wernisaż był fantastycznie przygotowany. W ciekawej przestrzeni z interesującymi umilaczami. Nie takie tam egzaltowane, nadęte nudy z lampką taniego wina w ręku, ale prawdziwe święto sztuki. Spory tłum przybył, głównie młodych ludzi. I dla nich jest ta wystawa, bo nie mają alergii na PRL, który znają głównie z filmów Barei. Ciekawe tylko, dlaczego nie zainteresowali się wystawą dwaj główni dzisiaj „architekci” Torunia. Pan Prezydent i Pan Przewodniczący Rady Miasta? Czyż to nie oni wtedy decydowali, zatwierdzali, poprawiali i pilnowali, aby wszystko było zgodne z „linią partii”? A może wstydzą się za te kilka worków cementu, które zginęły?

czwartek, 26 czerwca 2014

Metalowa stypa





Głupio mi do tego się przyznać, ale za stary jestem na rocka.  Wybrałem się prawie niechcący na koncert Iron Maiden do Poznania. Fakt, że starszych ode mnie było wielu, a ja sobie tylko potupałem jedną nóżką, niczego nie zmienia. Fakt, że koncert był doskonały i okoliczności przyrody przyjemne, też nie zmieni tego, że boli mnie cały organizm. Nawet te 70 % wody, z której jestem zbudowany, cierpi. A dusza jak została sponiewierana. Ho, ho, masakra. Ucierpiała z nudy. Bo, przecież jak się gra 40 lat ciągle to samo to „ch…. d……. i kamieni kupa.”. Nie ma chyba innego gatunku muzyki, w której od lat panowałby taki regres.



A w recenzji Michała Wiraszki czytam – We wtorek wieczorem przy Bułgarskiej byliśmy świadkami wielkiego rockowego show w starym, dobrym stylu. Z pewnością coraz mniej będzie XX-wiecznych zespołów grających z takim rozmachem i specyficzną produkcją. Pirotechnika, wizualizacje, w końcu ogromne "maskotki" Eddiego, ale przede wszystkim muzyka, która nie zwalnia tempa od trzech dekad, zjednując sobie kolejne pokolenia wielbicieli. Bruce Dickinson mówił niedawno, że niektóre utwory zagrają na obecnej trasie po raz ostatni. Jeśli to prawda - niech żałuje, kto nie był.”


 

No tak, Metal to już Żywy Trup, a ja byłem na pogrzebie, na co jednoznacznie wskazują stroje fanów. Prawie wszyscy byli ubrani na czarno.

niedziela, 22 czerwca 2014

Dziadka Marcina przepis doskonały.



W ramach praktyk samorozwojowych popełnię sobie dzisiaj post kulinarny. Zacznę jednak od historycznego rysu. Otóż dziadek mój Ludwik, równo sto lat temu za namową samego Cesarza Wilhelma II udał się w podróż .




 Dostał na drogę ubranie, wikt i możliwość bezpłatnego transportu.Tak dotarł pod Grunwald czy jak to określają germanofilni historycy pod Tannenberg. Tam po krótkim odpoczynku, pełen nadziei skorzystał z oferty innego władcy, cara Mikołaja II i udał się w dalszą podróż na Syberię. Aby jednak nie zanudzać, pominę opis dziadkowych wojaży i przeskoczę do finału. Dziadek wrócił z nadpalonym w leninowskim pożarze uchem oraz z przepisem na kiszone pomidory. Skąd na Syberii wzięły się pomidory, tego nie wiem, ale dziadek przepis przywiózł. A spisana na świstku papieru recepta na niebo w gębie w rodzinie Gładychów istniała aż do kolejnej wojennej zawieruchy, kiedy to podobno Abwehra Ludwikowi ten papier wykradła. Był, nie ma, aż wnuk jego dociekliwy, (czyli ja) ów przepis na nowo odnalazł wpisując w googlach hasło – „kiszone pomidory”. A tam pełno dziadkowych przepisów. Nic tylko robić. To i za robotę kulinarną się zabrałem. Na początek niczym Gesslerowa trzema talerzami o ziemię pierdyknąłem, bo tak trzeba. Na szczęście. Potem pół litra do zamrażarki włożyłem, bo przecież zagrychę robić mam. Na targu kupiłem pomidory, czosnek, koper i chrzan. Pieprz i te drugie kulki z półki domowej wziąłem. 



Obrany czosnek w umyte i nacięte pomidory wcisnąłem. 


Poczem w samochód wsiadłem i zacząłem jeździć po Toruniu w poszukiwaniu soli niejodowanej. I tak sobie jeździłem od sklepu do sklepu, jeździłem ze dwie godziny i nic. Nie ma. Nie wpadłem na to ,że czystą sól można kupić tylko w sklepach akwarystycznych. Podobno rybkom szkodzi.


Na szczęście mam w domu 6 kilogramową bryłę soli prosto z Wieliczki, to sobie ukruszyłem młotkiem i sprawa załatwiona.


Potrzebne były jeszcze liście dębu. Ze dwa. To chyba nie problem, bo przecież to dendrologiczny obiekt patriotyczny, w którym tysiąc lat temu orzeł biały gniazdo swe uwił. I bardziej polskiego drzewa nie może być. Pójdę do parku, uszczknę w skrytości, co by ekologom się nie narażać dwa listki i i do pomidorków dodam. I tak sobie zacząłem po parkach toruńskich hasać. Drepczę i drepczę po zrewitalizowanych i jeszcze nie zrewitalizowanych obszarach zielonych, głowę zadzieram. Szok tlenowy mnie dopada a liści nie ma, same kasztanowce, klony, topole, a jak jest dąb, to chory. Filiksery jamko dębowe, zrostki i miseczniki nam drzewa zżerają.
Zrezygnowany wziąłem, co było.


Grzyby, pleśnie i inne świństwa nożyczkami usunąłem, po czym resztę do kamionki z oczekującymi na zalanie pomidorami wrzuciłem. I solanką gorącą chlusnąłem po czuprynki.



 Teraz tydzień czekam. Potem wyciągam przepięknie zmrożoną wódeczkę i albo zakąszam kiszonymi pomidorami albo idę do sklepu po kiszone ogórki, i też zakąszam.

niedziela, 1 czerwca 2014

gosse bumps


Podobno jak nie ma Cię w Internecie, to nie istniejesz. Ja wraz z dwoma innymi Marcinami istnieję w Googlach  6.830. Czyli jestem. To jednak nic wielkiego. Co innego, gdybym cyckami masło ubijał w jakimś teledysku. Wtedy byłaby szansa na 230 000. Dla samej masłowniczki.  



 A sam teledysk to kilka milionów wejść ma. Tak przynajmniej słyszałem, ale sprawdzać tego nie mam zamiaru, bo od tej muzyki purchawki mi między palcami rosną. I nie lubię masła. Jednakowoż ci, co ulegli urokowi rękodzieła maślanego, przy stoiskach z nabiałem nabijają sobie tętno. Nie rozumiem tylko dlaczego chcący uchodzić za superproducenta Donatan / Google – 1 350 000 w 0,12s/ nie dogadał się z hipermarketami, aby obok masła w lodówkach ich płyta leżała.


A jak się nie ma cycków? To trzeba walnąć w dekiel internautę w inny sposób. Podrzeć biblię na koncercie na przykład jak to zrobił Behemoth / 5 360 000 w 0,21s/ Szatan to szatan. Tylko czy aby na pewno, bo jak się Panowie nagle znaleźli w przedsionku prawdziwego piekła: w rosyjskim areszcie, to im gacie w łopot wpadły i "Teraz już tylko chcemy spokojnie wrócić do hotelu i w dalszej kolejności do Polski... Głową tego muru nie rozbijemy." Prawdziwego diabła zobaczyli.
Dobrze grają jednak. Chociaż to.


A ta dziewczyna tam była, w piekle. Pussy Riot./ 40 600 000 w 0,23s/
I tak dalej można, zapewne aż do miliarda. Google nam wszystko wyliczy w milisekundach.
 Bywa jednak tak, że wychodzi 00.I to jest dopiero intrygujące. Znalazłem taki plakat, w realu na słupie. Podpisane - Inicjatywa - goose bumps./ gęsia skórka/



 Organoleptycznie sprawdziłem. Istnieje. Wiadomo, to o Roztowskim i jego córce, ale kto wydrukował i powiesił?!  A w Internecie – nie istnieje. Aż gęsiej skórki dostałem z przejęcia. Przejrzałem wszystko o gęsinie i nic.Aż trafiłem na koniec internetu. Jest tutaj.


To jest jeszcze coś poza siecią?