W upalne dni od czasu do czasu
oddaję się plebejskim uciechom. Kocykowo zalegam w promieniach słonecznych na
piasku u brzegu wody. Kładę się na plaży i hoduję czerniaka. W tym wypadku to
jednak nie ultrafiolet może stać się przyczyną ciężkiej choroby, ale
nieuchronne obcowanie z przypadkowo dobranymi rodakami. Letni sprzedawca
kiełbasek poza fetorem przypalonego tłuszczu umila czas gawiedzi muzycznymi
hitami typu „Ona tańczy dla mnie”. Spasione brzuchy falują do rytmu, dziatwa
wrzeszczy, a nieco starsi, co już pierwsze pryszcze mają na twarzach popijają
piwko. A ja między nimi siedzę w cieniu i obserwuję, analizuję i też z
ubawieniem podsłuchuję. I taka to myśl mnie dopada. Są na tej plaży rodacy
różni, biedni i bogaci, mądrzy i głupi, starzy i młodzi. A jedno co ich łączy,
co pozwala uwierzyć w to, że są z jednej nacji, z jednego narodu się wywodzą,
to słowo „kurwa”. Z przedrostkami, z przyrostkami i odmieniane na wszelkie
sposoby. „Kurwią” wszyscy, wszędzie bez ładu i składu. Podobno to wulgaryzm,
tak przynajmniej kiedyś sądzono. A świadczyć o tym może fakt, iż do dzisiaj
nikt nie używa takich słów przy dzieciach. Nie wiadomo zresztą, dlaczego gdyż
one doskonale to słownictwo już opanowały. Pewna nastolatka plażowa do swojego
młodszego brata, gdy ten wyrzucił pustą butelkę na piasek powiedziała: „Weź,
kurwa wyrzuć ją do kosza! Kto cię tak, kurwa wychował?”. No cóż, prawdopodobnie
ta sama matka, ale te domniemane wulgaryzmy użyte przez starszą siostrę są w
tym wypadku przejawem jej troski. Świadczą o więzi między rodzeństwem. Tak
można zwracać się tylko do osoby bliskiej, czego kilkakrotnie doświadczyłem. Zfraternizowane
osobniki często używają wulgaryzmów, jako przejawu sympatii i bliskości. Gdy
jednak nasze drogi jakimś sposobem się rozjadą, to nagle zaczynają używać
pięknej, poprawnej polszczyzny komunikując się ze mną. To doświadczenie każe mi
się zastanowić nad formą rozmów z opakowaniem moich genów, moim synem. Kurwić
czy nie kurwić. Udawać grzecznego czy wręcz odwrotnie? Pojechać po bandzie, co mogłoby
w przyszłości, gdy już wyżyję życie, zaowocować elokwencją godną Bralczyka?
sobota, 27 lipca 2013
czwartek, 25 lipca 2013
Małe absurdy z kanikuły.
Wakacyjnie zaobserwowane absurdy, czasem śmieszne, czasem
denerwujące. Pozwalają jednak przetrwać ten ciężki czas nieróbstwa:
1/ Na zakończenie roku szkolnego uczniowie często otrzymują
w nagrodę książki. W toruńskim gimnazjum jedna z uczennic otrzymała album: „Meandry
Drwęcy”, bo przecież trzeba wiedzieć gdzie rzeka zakręca jak lubi się np. spływy,
ale po co jej koledze album pt: ”1001 silników do maszyn rolniczych”????
To nie jest jednak największy absurd tejże szkoły. Jest nim
bezapelacyjnie zadanie, jakie otrzymali uczniowie III klasy na lekcji „przygotowania
do życia w rodzinie”. Przez dłuższy czas mieli w parach, niekoniecznie o
odmiennej orientacji płciowej opiekować się wspólnie jajkiem. Takim od kury,
czy też jak uważają sami uczniowie – ze sklepu. Ażeby uniknąć przykrych
niespodzianek i zagrożenia sanitarno- epidemiologicznego związanego z częstym
występowaniem w jajach salmonelli, miały być one ugotowane. I te dzieciaki
łaziły po mieście z tymi jajami. Gadały do nich, karmiły, ubierały i śpiewały
na dobranoc kołysanki. Kurczątek się jednak nie doczekały. Ale jaja!!!
2/ We Wrocławiu jest skwer „Ludzi z literą p”. I dobrze.
3/ W Czechach, krainie piwa stoją na ulicach automaty z
mlekiem. Nawet w nocy można sobie kupić pół litra. „A społeczeństwo śpi i mleko
mu się śni, co w półlitrówkach tkwi cicho za rogiem….”
Piwa nie sprzedają w automatach.
4/ W Polanicy, w szpitalu stoi z kolei automat umożliwiający
zakup gipsu. Przychodzi połamaniec na ortopedię i w automacie, za jedyne 50 zł
kupuje sobie gipsowy, lekki opatrunek. Następnie idzie z nim do lekarza. Jeśli
nie ma 50 zł, to zakładają mu 10 kg zwykłego gipsu w cenie ze składu budowlanego.
5/Każdy przewodnik turystyczny musi pieprzyć jakieś
dyrdymały, mają to we krwi. W Kamiennej Górze, młody miłośnik historii II Wojny
Światowej wymyślił sobie tezę, iż Michaił Kałasznikow/konstruktor AK 47/ pił
wódę z Hugonem Schmeisserem/ twórcą legendarnego Sturmgewehr 44/ i podczas tej
libacji wykradł plany broni. O zgrozo!! A Hitler ze Stalinem pewnie grali razem
w golfa. Tylko jeszcze nikt tego nie odkrył.
Inna młoda miłośniczka - oprowadzaczka, znawczyni maszyn
średniowiecznych umieściła Leonarda da Vinci właśnie w tym okresie. Bo wiadomo przecież,
że przed erą komputerów to wszystko było średniowiecze. I tak dalej, i tak
dalej.
Raz w życiu trafił mi się przewodnik, do którego w żaden
sposób nie mogłem się doczepić. Kilka lat temu dołączyłem do węgierskiej
wycieczki zwiedzającej jaskinie. Przez 2,5 godziny słuchałem wytrwale i
zrozumiałem tylko jedno słowo: „ katastrofa”. Ale było miło. Może też i polscy
przewodnicy mogliby oprowadzać po węgiersku??
6/ Na koniec mój ulubiony dialog kawiarniany. Zawsze ten sam,
od lat i wszędzie i zawsze. Sprawdźcie sami.
- Poproszę
czarną kawę, bez niczego.
- Z mlekiem?
- Nie.
- Cukier?
- Nieeeee!!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)