Niedawno udzieliłem najdziwniejszego wywiadu, jaki można
sobie wyobrazić. Przez telefon od Pani redaktor dostałem instrukcje o czym mam
gadać, jak siedzieć i gdzie patrzeć. Poprosiłem operatora i dźwiękowca, aby to
nagrali i tak zwaną „setkę” wysłali po łączach. Usiadłem więc przed kamerą i
zacząłem paplać trzy po trzy. Bo jak tu mądre rzeczy opowiadać, gdy w miejscu
gdzie powinna być urocza twarz Pani redaktor była wielka, rozpłaszczona łapa
operatora. To łapsko miało zastąpić Panią Redaktor i zadać mi pytanie: „Skąd
ten pomysł?”, lub jakieś inne poważniejsze, może jednak poważniejsze, bo
chodziło o robienie filmów niezależnych w warunkach polskiej samorządności. O tym,
że w zasadzie jedziemy w tym samym kierunku, tylko innymi drogami. Oni
autostradami, a my polnymi drogami, za to oni traktorami, a my Maluchami po tuningu.
To i tak szybciej, wygodniej. Jaki to jednak będzie film? Nie dokument – to
pewne, może paradokument lub dokument fabularyzowany lub dokument z domieszką
faktów historycznych. Jakby nie spojrzeć, to każdej definicji się wymyka. Jedno
jest tylko pewne: będzie to film obywatelski. Chociaż takiej formy w
nomenklaturze filmowej się nie znajdzie. A, że ja żadnym filmowcem nie jestem
to i takie nazewnictwo sobie odpuszczam. A forma „film obywatelski” bardzo mi
się podoba, to ją sobie przywłaszczam właśnie w tym momencie, w którym już bliżej,
niż dalej końca filmu. Osiągi mamy iście mistrzowskie. Ponad 100 osób już pojawiło
się w filmie, 30 przeróżnych instytucji, organizacji i firm nam pomogło. Jeden
kot był w filmie, co przy moim kotowstręcie jest poświęceniem (polubiłem do tej
pory tylko półtora kota), martwy królik i trochę warzyw. Nie omieszkam dać dość
znaczącą rolę moim pomidorkom jak tylko pojawią się na świecie. Będą też konie,
może gęsi i koza Mati od Matyldy (o ile jej nie zjedli). I jak dobrze
pokombinuję, to też może i jeden urzędnik pokaże swą twarz. Który? A to już
reżyserska tajemnica.
niedziela, 27 maja 2012
niedziela, 20 maja 2012
Nuda w ...
Przed
zaplanowaną w najbliższym czasie ostatnią sceną z epizodu 1919-1920 r.,
powróciłem do przypomnienia sobie dwóch ostatnich historii mających znaleźć się
w filmie. Przeczytałem ponownie scenariusz. Po zaleganiu na twardym dysku
odłogiem przez ostatnie sześć miesięcy powróciła całkiem nowa opowieść. Nie
pamiętam, abym ja to napisał. Tak jednak musiało być. Bez wątpienia. Zostały do
sfilmowania jeszcze dwa czasowo skrajne opowieści. Jedna dotyczy porwania ks.
Jerzego Popiełuszki
i pokazowego
procesu jego zabójców. Druga, procesu Filomatów Pomorskich z początku XX wieku.
Historia z przełomu lat 80-tych jest stosunkowo prosta do skręcenia. Technicznie
rzecz jasna, bo merytoryczna strona już na zawsze pozostanie sporna. Cóż, znamy
zamiłowanie Polaków do „spiskowej teorii dziejów”. Jaka była rola kierowcy
księdza, na czyje zlecenie oprawcy działali, gdzie dokonano mordu i wiele,
wiele innych pytań, niejasności. Jakąś wersję trzeba jednak przyjąć i z
satysfakcją muszę przyznać, że po napisaniu scenariusza wysłałem go do prof.
Wojciecha Polaka, który tylko nieznacznie w szczegółach, zasugerował zmiany.
Czysto techniczne sprawy takie jak fakt, że las był sosnowy, a przetrzymywanie
księdza akurat w ruinach Zamku Dybowskiego nie wydaje się prawdopodobne. Mogło
to być całkowicie inne miejsce.
Drugi epizod związany z procesem Filomatów Pomorskich to już
inna para kaloszy. Nie jest to historia, na którą dybią hollywoodzcy
scenarzyści: pełna wybuchów, pościgów, zaskakujących zwrotów akcji. To nie jest
ciekawe nawet dla polskich scenarzystów, którzy omijają te rewiry historii.
Tylko od czasu do czasu z obowiązku napiszą coś o strajku dzieci z Wrześni czy
kradzieży samochodu konsula przez parę wyrostków (ta historia wydarzyła się w Toruniu
w przededniu II WŚ, a później Filip Bajon umiejscowił ją w Poznaniu,
nakręciwszy film „Limuzyna Daimler- Benz”). Normalnie nuda. Bo jak tu opisać
zmagania Drzymały czy nijakiego Bęcwałka, który po przegranym procesie z
Prusakami musiał zapłacić pokaźną sumę kary w Markach. Zapłacił, rzecz jasna
tylko zamienił je na Fenigi. Wyszły z tego trzy wagony drobniaków, które wysłał
do Poznania. Dwa tygodnie 10 niemieckich urzędników liczyło skrupulatnie bilon.
Jak jednak o tym zrobić film? Na dodatek nie wiem czy ta historia jest
prawdziwa, gdyż opowiadała mi ją babcia przed snem. I zapewne chciała, abym już
przy liczeniu pierwszego wagonu usnął. Normalnie nuda. Więcej się dzieje na współczesnym
weselu gdzieś w Wilczych Kątach niż w zmaganiach polsko-pruskich początku
wieku. Tego poprzedniego.
I o tym będzie właśnie epizod filomacki. Normalnie nuda, jak
to w polskim filmie.
PS. Ten post jest wyjątkowy, bo nikomu nie przyłożyłem. W
następnym się poprawię. Sprawdzajcie, co rano.
wtorek, 8 maja 2012
Wycyckany
Rusza kolejny projekt związany z
Panoptikonem: Music Panoptikon. ”Związany” to może jednak nie za bardzo, tak
jest. Miało tak być. Niestety przestało. W założeniu miało to być coś innego.
Do wszystkich epizodów miały powstać teledyski nawiązujące do okresów
pojawiających się w filmie. Od samego początku jak przy filmie, tak i przy
teledyskach zależało mi na „czystej” toruńskości. Toruńskie zespoły, teksty
toruńskich poetów realizowane przez ekipę związaną z filmem i zaproszonych
toruńskich przyjaciół. Teledyski miały być muzycznym tłem wszystkich momentów
przełomowych pokazanych w filmie. Mamy dużo materiałów, które nie wejdą do
filmu, a chciałem je wykorzystać właśnie w tych clipach. Idea mi się wypatrzyła
jak Marksowi socjalizm. Na sam pomysł stworzenia takich teledysków wpadł Łukasz
Wróblewski /dzisiaj nie istnieje w projekcie/, ja z Giedrysem opracowywaliśmy
wstępną ideę /Giedrysa nie ma już w projekcie/. Z kilkoma artystami już
wstępnie rozmawialiśmy /także nie istnieją/. Projekt całkowicie odjechał od filmu.
Nawet ja tam nie istnieję, co widać np. na plakacie czy filmie promującym
warsztaty. Nikt z ekipy filmowej nie pojawia się tam. Projekt dostał
dofinansowanie z Ministerstwa na wniosek, który ja w dużej mierze pisałem. I tu
moja rola się skończyła.
Natomiast realizować teledyski będzie facet, który już raz
mi rozpieprzył w drobny mak jeden projekt. Cykl krótkich etiud filmowych
robionych każdy przez innego filmowca. Ja zrobiłem dwa pierwsze, on miał zrobić
trzeci. Do kolejnych namówiłem kilka osób, niestety filmy miały stanowić
ciągłość i bez tego niezrealizowanego nie można jechać dalej. Wziął gość
stypendium z miasta wspierając się moim nazwiskiem i olał resztę. Jeszcze mi
takie komentarze wypisuje na blogu: „"Człowieka nie należy oceniać po
słowach, lecz po czynach" - teza prosta, banalna, ale i uniwersalna, a w
dodatku nietrafna w tym przypadku, a szkoda. Wszystkim życzę większego dystansu
do siebie. Hejterstwo to najprostsza - plebsowa metoda na powierzchowne
leczenie się z kompleksów. Smutno tylko się robi, że w tak małej toruńskiej
"piaskownicy" każdą babkę z piasku jak dziecko - dziecku się niszczy.
I jedyną metodą by nie „zbachorzyć” się do reszty to działać, działać, działać
i nie oglądać się na resztę. I tego Wszystkim tym dobrym i złym bohaterom
życzę!”
Teraz kolejny raz facet zarobi wykorzystując moje nazwisko,
zresztą wiele osób sobie na mnie tu pojechało jak na ośle. Osioł dostanie
marchewkę.
To za namową kolegi nie „zbachorzę” się i działam dalej.
Wnioski na kolejne działania już poszły i jedziemy dalej, ale już bez „Music
Panoptikon”, który ma ze mną obecnie tyle wspólnego co to jedno słówko
(dostępne w słowniku) – Panoptikon.
niedziela, 6 maja 2012
Kanał z przymiotników
Podczas dwudniowego urlopu, jaki
miałem, spłynąłem sobie stateczkiem z Ostródy do Elbląga kanałami. Zanim jednak
wypłynąłem w tę szaleńczą podróż niczym Sindbad, zwiedziłem to małe miasteczko
nad Jeziorem Drwęckim. Zajęło mi to wprawdzie 3 i pół minuty, ale zawsze coś.
Przeczytałem także miejscową gazetę, co zawsze czynię w takich miejscach, gdyż
jest to niezastąpione źródło informacji i dobrego humoru (8 minut). Nie
zawiodłem się i tym razem. W zasadzie to taka współczesna Ostróda niczym się
nie różni od innych miast polskich. Tym bardziej od Torunia. Jedno z wielu
przeinwestowanych, a przez lata zapomnianych miejscowości, w których Unia
wyzwoliła zapędy megalomańskie. Budują sobie amfiteatr, oczywiście za duży i za
drogi jak sala widowiskowa w Toruniu. Wybudowali sobie ogromny stadion za 40 milionów
i oczywiście świeci pustkami jak Motoarena. Stawiają sobie fontannę za dwa
miliony i wciskają ludziom, że dzięki temu turyści zaczną najeżdżać Ostródę jak
Tatarzy Podole. Rzecz jasna próbują też udawać muzyczną stolicę polski.
Natrafiłem tam na „Wielką Majówkę” i w niezastąpionej lokalnej gazecie czytam –
„…wystąpi Legendarna TZN XENNA czadowa PABIEDA kultowa JAFIA NAMUEL rozrywkowa
ŁYDKA GRUBASA transowy BONGOSTAN zjawiskowa PAMPELUNA zmysłowy PINK ROSES oraz (sic!)
dynamiczny ZGON.” No ja niestety umierałem ze śmiechu nie dynamicznie, nie
legendarnie ani nawet nie zmysłowo, tylko rechotliwie. Ja, człek lubiący każdy
rodzaj muzyki byle tylko był dobry, nie otarłem się nigdy o takie tam legendy i
kultowo zmysłowe zjawiska. Normalnie pieprzenie kotka za pomocą młotka. Podobny
„przymiotnikowy” bełkot stosuje się też w Toruniu. Co niektórzy obywatele nawet
wierzą w fenomen muzyczny tego miasta. Przecież zagęszczenie muzyków na
kilometr kwadratowym jest chyba największe w Polsce. Tu każdy albo gra, albo
się zna, albo chociaż ma taki zamiar. Większość stypendiów przeznacza się na
muzyków, filmy o nich robi każdy, kto ma chociaż małą kamerkę. I ci z dużymi
też. Książki piszą, artykuły. I co z tego, jak na koncert przychodzi 30 osób,
najdalsza trasa koncertowa wiedzie do Brodnicy, a szczytem marzeń jest wydać
płytę w Pubie Pamela. Po czym redaktor Bielicki wystawi cenzurkę. I jak jest
pozytywna, to chleją z radości przez tydzień, a jak źle wypadną, to chleją dwa
tygodnie. Snują się potem skacowani po mieście i głośno wyrażają swoją pogardę
dla innych muzykantów. Do nich z kolei obrzydzenie czują chłopcy w
przekrzywionych czapeczkach przechadzający się z aluminiowymi walizeczkami z
knajpy do knajpy. Panowie DJ- (w tym miejscu należy wstawić dowolnie wybrane
słowo ze słownika angielskiego lub slangowe). Ile trzeba się natrudzić, aby im
wszystkim podobierać odpowiednie przymiotniki. Nasuwają mi się najczęściej
takie: zjarany, bełkotliwy, przesterowany, zdruzgotany i rozstrojony.
Przymiotniki powinny być nadawane muzykom zamiast nagród, statuetek i dyplomów.
Ja bym przyznał takie: Światowy – MATEUSZ WALERIAN; Intrygujący – SER CHARLES;
Wiecznie żywy – BUTELKA.
Subskrybuj:
Posty (Atom)