Nie robi się takich rzeczy, wiem. Nie mogę się jednak
powstrzymać i podejmę polemikę z redaktorem Giedrysem. O takiej chwili marzyłem
od lat, aż nadeszła. Mogę się z nim wreszcie pokłócić. Mało tego, mogę go nawet
wyzwać od kretynów, bo wiem, że nie odwoła się do paragrafu 212 kk, gdyż
jesteśmy przyjaciółmi. Za kilka dni na dodatek będę świadkiem na jego ślubie i
gdyby tylko miał taki zamiar, aby pójść do sądu, to ślubu nie będzie. /Chyba,
że chce się wymigać od żeniaczki, a nie wie jak to zrobić./
Całą tę recenzję mógłbym potraktować jako wielki komplement,
gdyby nie fakt podany już we wstępie o maleńkim budżecie jaki miałem na ten
film. A dlaczego komplement? Bo tekst jest skrojony na miarę wielkiej hollywoodzkiej
produkcji. Jakby dotyczył jakiegoś filmu o wielkim nakładzie, w którym biorą
udział gwiazdy światowego formatu. Takiego, do jakich Pan redaktor przywykł, bo
tylko takowe ogląda. Gdzie treść stanowi mniej więcej cztery zdania scenariusza,
a reszta to rąbanka i efekty komputerowe. Przy tego typu produkcjach, to
faktycznie piąte zdanie jest już męczarnią dla umysłu. Fragmenty filmu, gdzie
strzelają i biegają po lesie, doskonale zostały przez Pana redaktora zrozumiałe,
a redaktorskie rączki w trakcie trwania tych scen gorączkowo poszukiwały w
ciemnościach konsoli do gier. Jakby tu jeszcze jednego Szwaba utłuc?
No niestety, trochę mało tej rąbanki było w filmie, na dodatek
w części o filomatach mówili pełnymi zdaniami. Sedno naszych czasów: be, to się
nie klei, bo mówią pełnymi zdaniami. O co chodzi? I jakieś sceny symboliczne.
Nota bene: język w pierwszej części jest zabiegiem świadomym. Wszak jest
bohaterem tego epizodu. W dodatku bardzo istotnym. Na początku nawet próbowałem
wprowadzić autentyczny język z tamtego czasu, ale nawet dla mnie było to zbyt
odległe, a co dopiero dla osób przywykłych do komercyjnych produkcji. Lepiej ze zrozumieniem mojemu kochanemu
przyjacielowi poszło w ostatniej części filmu, gdzie co drugie słowo to „k…a”. Nawet
się nią zachwycił, bo umysł wyćwiczony od ciągłego oglądania klipów świetnie
sobie z tym radzi. No cóż, doskonale rozumiem, że przyswajalność tylko krótkich
sytuacji jest dużo łatwiejsza, a te bardziej złożone można postrzegać jako
zamach na swój intelekt. Symbolika niestety nie ma w takim wypadku szansy na skierowanie
myśli odbiorcy ku ukrytym, niejawnym treściom. To stanowczo zbyt dużo. Film zmusza do myślenia nieprzypadkowo, celowo
nie podaje wszystkiego na talerzu. Aż strach pomyśleć, co by można napisać po
obejrzeniu jakiegoś filmu Bergmana czy Viscontiego. Jednak będąc prowincjonalnym
dziennikarzem można tylko pisać o prowincjonalnych filmach. A ja mu dałem
możliwość rozwinięcia skrzydeł, poczucia się przez chwilę jak dziennikarz z New
York Times’a, co go miliony czytają i wielce z jego zdaniem się liczą. To i można
poszaleć.
Jednak to jest film lokalny, a redaktor Giedrys wie o
robieniu filmów tyle, co ja o grach komputerowych. Czyli nic. Zabrakło mu w filmie
ogólnych planów np. Ratusza. No fajnie. Już widzę jak zamykam cały Stary Rynek
na dwa dni a dwudziestu scenografów przez tydzień usuwa współczesne elementy z
planu. I na tę 5 sekundową scenę wydaję cały budżet filmu. Totalna
niekonsekwencja i niezrozumienie realiów. Zresztą tych niekonsekwencji jest w tekście
pełno. Raz to dobrze, że nieprofesjonalnie, po chwili staje się to jednak zarzutem.
Wyszło, nie wiadomo skąd, że zrobiłem film fabularny, po czym pada zarzut o
przeinaczaniu faktów. A film fabularny może przecież dowolnie interpretować
historię. Tak jak zrobiłem to z fragmentem o ks. Popiełuszce. Pokazałem to, co
mogło się wydarzyć w czasie, który jest całkowicie nieudokumentowany lub nasza
wiedza opiera się wyłącznie na zeznaniach samych sprawców. Prawdy nie dowiemy
się nigdy. Jednak jako lewak, uważa zapewne Pan redaktor, że SB-cy w tym czasie
pojechali na obiad, a ksiądz przypadkiem kością się zadławił. Siła wyobraźni
jest wielka, o czym sam Grzesiu dowiódł recenzując film, jaki powstawał w jego
głowie równolegle i niezależnie od mojej produkcji, a Panoptikon najwyraźniej
go przerósł. Szkoda.
Teraz czas iść kupić prezent
ślubny i chyba to będzie kaganiec.
PS. Oglądałem właśnie „Gorzkie Gody” Polańskiego i ani
jednego ogólnego ujęcia statku.A akcja głównie na nim się toczy.