środa, 28 listopada 2012

Specjlalnie Ratusz dla Redaktora





Nie robi się takich rzeczy, wiem. Nie mogę się jednak powstrzymać i podejmę polemikę z redaktorem Giedrysem. O takiej chwili marzyłem od lat, aż nadeszła. Mogę się z nim wreszcie pokłócić. Mało tego, mogę go nawet wyzwać od kretynów, bo wiem, że nie odwoła się do paragrafu 212 kk, gdyż jesteśmy przyjaciółmi. Za kilka dni na dodatek będę świadkiem na jego ślubie i gdyby tylko miał taki zamiar, aby pójść do sądu, to ślubu nie będzie. /Chyba, że chce się wymigać od żeniaczki, a nie wie jak to zrobić./
Całą tę recenzję mógłbym potraktować jako wielki komplement, gdyby nie fakt podany już we wstępie o maleńkim budżecie jaki miałem na ten film. A dlaczego komplement? Bo tekst jest skrojony na miarę wielkiej hollywoodzkiej produkcji. Jakby dotyczył jakiegoś filmu o wielkim nakładzie, w którym biorą udział gwiazdy światowego formatu. Takiego, do jakich Pan redaktor przywykł, bo tylko takowe ogląda. Gdzie treść stanowi mniej więcej cztery zdania scenariusza, a reszta to rąbanka i efekty komputerowe. Przy tego typu produkcjach, to faktycznie piąte zdanie jest już męczarnią dla umysłu. Fragmenty filmu, gdzie strzelają i biegają po lesie, doskonale zostały przez Pana redaktora zrozumiałe, a redaktorskie rączki w trakcie trwania tych scen gorączkowo poszukiwały w ciemnościach konsoli do gier. Jakby tu jeszcze jednego Szwaba utłuc?
No niestety, trochę mało tej rąbanki było w filmie, na dodatek w części o filomatach mówili pełnymi zdaniami. Sedno naszych czasów: be, to się nie klei, bo mówią pełnymi zdaniami. O co chodzi? I jakieś sceny symboliczne. Nota bene: język w pierwszej części jest zabiegiem świadomym. Wszak jest bohaterem tego epizodu. W dodatku bardzo istotnym. Na początku nawet próbowałem wprowadzić autentyczny język z tamtego czasu, ale nawet dla mnie było to zbyt odległe, a co dopiero dla osób przywykłych do komercyjnych produkcji.  Lepiej ze zrozumieniem mojemu kochanemu przyjacielowi poszło w ostatniej części filmu, gdzie co drugie słowo to „k…a”. Nawet się nią zachwycił, bo umysł wyćwiczony od ciągłego oglądania klipów świetnie sobie z tym radzi. No cóż, doskonale rozumiem, że przyswajalność tylko krótkich sytuacji jest dużo łatwiejsza, a te bardziej złożone można postrzegać jako zamach na swój intelekt. Symbolika niestety nie ma w takim wypadku szansy na skierowanie myśli odbiorcy ku ukrytym, niejawnym treściom. To stanowczo zbyt dużo.  Film zmusza do myślenia nieprzypadkowo, celowo nie podaje wszystkiego na talerzu. Aż strach pomyśleć, co by można napisać po obejrzeniu jakiegoś filmu Bergmana czy Viscontiego. Jednak będąc prowincjonalnym dziennikarzem można tylko pisać o prowincjonalnych filmach. A ja mu dałem możliwość rozwinięcia skrzydeł, poczucia się przez chwilę jak dziennikarz z New York Times’a, co go miliony czytają i wielce z jego zdaniem się liczą. To i można poszaleć.
Jednak to jest film lokalny, a redaktor Giedrys wie o robieniu filmów tyle, co ja o grach komputerowych. Czyli nic. Zabrakło mu w filmie ogólnych planów np. Ratusza. No fajnie. Już widzę jak zamykam cały Stary Rynek na dwa dni a dwudziestu scenografów przez tydzień usuwa współczesne elementy z planu. I na tę 5 sekundową scenę wydaję cały budżet filmu. Totalna niekonsekwencja i niezrozumienie realiów. Zresztą tych niekonsekwencji jest w tekście pełno. Raz to dobrze, że nieprofesjonalnie, po chwili staje się to jednak zarzutem. Wyszło, nie wiadomo skąd, że zrobiłem film fabularny, po czym pada zarzut o przeinaczaniu faktów. A film fabularny może przecież dowolnie interpretować historię. Tak jak zrobiłem to z fragmentem o ks. Popiełuszce. Pokazałem to, co mogło się wydarzyć w czasie, który jest całkowicie nieudokumentowany lub nasza wiedza opiera się wyłącznie na zeznaniach samych sprawców. Prawdy nie dowiemy się nigdy. Jednak jako lewak, uważa zapewne Pan redaktor, że SB-cy w tym czasie pojechali na obiad, a ksiądz przypadkiem kością się zadławił. Siła wyobraźni jest wielka, o czym sam Grzesiu dowiódł recenzując film, jaki powstawał w jego głowie równolegle i niezależnie od mojej produkcji, a Panoptikon najwyraźniej go przerósł. Szkoda.
Teraz czas iść kupić prezent ślubny i chyba to będzie kaganiec.        


PS. Oglądałem właśnie „Gorzkie Gody” Polańskiego i ani jednego ogólnego ujęcia statku.A akcja głównie na nim się toczy.

czwartek, 15 listopada 2012

Chorzy i kryminaliści.





W końcowej fazie montażu „Panoptikonu” odkryłem przypadkowo dlaczego Gmina Miasta Toruń przyznała nam tak marne środki na realizację filmu. W przeciwieństwie do z serialu „Lekarze”,  TVN-owskim producentom nakazano umieszczać w dialogach słowo „Toruń”. I klepać je co rusz, nawet bez sensu. Bo to jest promocja i to właśnie przynosi konkretne zyski miastu.
Spośród wielomilionowej widowni tego wielce życiowego serialu do Torunia już wyruszają tabuny wyrolowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Uwierzyli, że mamy taki szpital, w którym jak za dotknięciem różdżki niemożliwe staje się możliwe. Ślepi, chromi i wątrobowcy wykupują w biurach podróży wycieczki w poszukiwaniu szpitala idealnego. Nawet nasz lokalny frik, Tomasz  „co chce” tuż po powrocie z krainy sardeli, gdzie bawił z artystyczną wyprawą „Instytutu B61”, rozpoczął poszukiwania lekarza od układów, które tkwią w człowieku. I nie ma się co dziwić , przecież każdy, kto korzysta z polskich kolei musi w końcu pójść chociaż do dermatologa, a jak takimi wagonami jeździsz przez miesiąc po Europie, to już robi się grubiej.
Wracając jednak do słowa otwierającego miejski sezam, odmienianego przez wszystkie przypadki – Torunia. Otóż odkryłem z przerażeniem, że ani razu w filmie go nie użyłem. I już jest za późno. Wprawdzie dla miasta chyba w tym wypadku to będzie zbawienne. Strach aż pomyśleć, co by się stało, gdyby nagle wszyscy kryminaliści zaczęli przyjeżdżać do Torunia w poszukiwaniu więzienia idealnego. Same straty, żadnych zysków. Odkrywszy jednak tę prostą zależność, postanowiłem tego błędu więcej nie popełniać. W kolejnym filmie (a będzie on o Helenie Grossównie, urodzonej w Toruniu wielkiej aktorce) używać go będę co chwilę.
Już oczyma wyobraźni widzę taką scenę, gdy bohaterka przychodzi do warszawskiego teatru w nadziei na angaż.
Dyrektor – Jest Pani aktorką?
Helena – Tak z Torunia.
Dyrektor -  A gdzie się pani urodziła?
H- W Toruniu.
D- Piękne miasto, ten Toruń. Po co Pani chce do Warszawy?
H- Bo pomimo tego , że Toruń  ….itd
I już mam 20 tysiączków.

sobota, 10 listopada 2012

Plan gry



plakat co się podoba autorstwa Moniki Bojarskiej


Po okresie pytań: „I jak film?, „Skąd ten pomysł?”, nadszedł czas orzeczeń typu: „czytałem”, „widziałem” i „słyszałem”. Takie teraz słowa słyszę na powitanie. To wynik medialnego szumu, jaki powstał wokół filmu. Medialna bańka urosła do niebotycznych wymiarów. Trochę to pokręcone, bo gadać o filmie to powinienem po, a nie przed jego skończeniem i emisją. Jest jednak inaczej. Gadam i gadam. Czasami powiem coś mądrego, czasami palnę głupotę jak w Ikarze o Poli Negri. A i tak w narodzie niedoinformowanie powstaje. To wyjaśniam, co następuje.
Fiesta z Panoptikonem rozpoczyna się 11 listopada w dniu moich imienin od Festiwalu Jednego Gościa. Tam mamy zebrać do filmu od filmowców 20 sekundowe ujęcia o współczesnej inwigilacji. To się jednak raczej nie uda, bo zainteresowania żadnego nie ma. I zapewne nagroda „Supergościa” pozostanie na moim biurku. Na dodatek mój genialny montażysta zgrał mi za mało scen i przez to będzie trochę nudno. Plakat źle przycięty. Jednym słowem jest to najgorzej przygotowany festiwal na świecie, ale piwo jest i palić można.
Dwa dni później w Spaghetterii  na Rynku Staromiejskim 10 odbędzie się pierwsza wystawa fotosów z filmu autorstwa  Anny Wojciulewicz. Druga będzie w dniu premiery w CSW na pół godziny przed projekcją filmu.
W środę 14.00 pijarowiec robi nam konferencję prasową.
20 listopada – kolaudacja  na dużym ekranie połączona z wkurzaniem Gładycha różnymi uwagami na temat filmu.
A sama premiera  23.11.2012 w kilku miejscach jednocześnie: w kinie Centrum, w Klubokawiarni Kawalerka/Rynek Staromiejski 1/ gdzie pośpiewa też Russkaja Dusza, a gospodarzem będzie Krystian Wieczyński. W „Dwóch Światach” na św. Ducha. Tam zagra Gribojedow. Gości będzie podejmował Radosław Garncarek. Poza tym w „Bababum”, gdzie z kolei zagra Cher Charles, a rolę gospodarza przyjął Radosław Smużny. Bilety są do kupienia za trzema barami. A osoby, które zagrały mają oczywiście wstęp wolny i mogą sobie chodzić z miejsca na miejsce do woli.
Film będzie pokazywany w sobotę i niedzielę
24.11.
g. 18.00
g. 19.15

25.11
g. 18.00
g. 19.15
Z tego wynika, że muszę zrobić film 60 minutowy. Trzeba będzie jeszcze pociąć parę scen. A tymczasem całe dnie siedzi sobie człowiek zwany reżyserem na twardym krzesełku z Ikei obok montażysty i nic nie robi. Pierdzi w szwedzki plastikowy stołek, co niewiadomo dlaczego trzeszczy jakby był z drewna. Wślepia się w ekran o azjatyckim pochodzeniu, żłopie litrami kawę z Biedronki a sztuka powstaje. Gdzieś w betonowym blokowisku na Rubinkowie, które myślałem że służy tylko do spania. W powietrzu fruwają pomysły, ostre słowa i para wodna z elektronicznego papierosa. Zero magii. Gdzie się podziało to wywoływanie taśmy, zakładanie szpul na stół montażowy, aceton i nożyczki?