czwartek, 28 lipca 2011

Czego im nie zazdroszcze?

Tak sie dziwnie sklada, ze glownie tego, z czym sa kojarzeni, a wiec:
Po pierwsze: Flamenco. Poza Grekami, nie ma chyba drugiego narodu tak ograniczonego muzycznie. Ciagle tylko flamenco i flamenco. Sluchaja tego od setek lat i w koncu pewnie uwierzyli, ze jest to najwspanialsza muzyka swiata.  To tak, jakbysmy my mieli bezustannie sluchac Chopina, roznych oberkow, mazurkow i o zgrozo muzyki goralskiej.
Po drugie: siesty. Dla wszystkich Europejczykow, poza Grekami, jest to rzezcz niepojeta. Przez te sjeste jakiekolwiek planowanie dnia, traci tutaj sens. Jedyne pewne godziny to 10:00 - 12:00, a potem to juz jak im sie chce.
Przed jedynym w Granadzie sklepem muzycznym nie oferujacym tylko flamenco, stalismy 2 godziny, czekajac na otwarcie po poludniu. Przez ten czas okolo 40 osob odbilo sie od drzwi, ale tylko my sie wkurzalismy. Dla nich to normalka.
Po trzecie: nadmiaru brazowych oczu. Caly narod ma takie same. (Gdyby Armia Czerwona dotarla tu w czasie IIWS, byliby pewnie bardzie urozmaiceni).
I po czwarte: najwazniejsze: oburza mnie ich system dystrybucji znaczkow pocztowych. Dostepne sa w sprzedazy tylko w specjalnych sklepikach. Polowe asortymentu tych sklepikow stanowia znaczki. Specyfika tych miejsc, w polaczeniu z brakiem zasad siesty doprowadza mnie do stanow lekowych. Ile to sie czlowiek naszuka, nabiega i naczeka az otworzy, aby w koncu mozna bylo obkupic sie na zapas. Ale nie znaczkow, tylko papierosow, bo to wlasnie jest ta druga polowa asortymentu sklepikow zwanych tu TABACOS.

wtorek, 26 lipca 2011

Torun a Granada

Granada jest miastem porownywalnym z Toruniem. Podobnej wielkosci, majace mniej wiecej tyle samo do zaoferowania turystom. Zabytki i muzea sa do obejrzenia w ciagu 2 dni. (Chociaz muzeum Lorci jest trudno zwiedzic, bo jest otwarte tylko przed poludniem, o okreslonych godzinach mozna wchodzic, a na drzwiach wisi informacja: "Do muzeum moze wejsc tylko tyle zwiedzajacych, ileu sie zmiesci w srodku." Logiczne. prawda?)
Alhambra, ich flagowy obiekt przemyslu turystycznego, jest uznawana za jedem z cudow swiata. W podobnych rankingach, jak te, w ktorych Torun zwycieza urokiem panoramy. I jak na Torun zza Wisly, Na Alhambre ze wzgorz Sacromonte spojrzmy i krzyknijmy: " O k..., jak pieknie!"
Z bliska to juz wyglada troche gorzej. Puste sciany, a pomiedzy nimi masa turystow. Przewodnik, stojac w pustej sali mowi, ze tu byla kuchnia, a ja nie mam zielonego pojecia, jak mogla wygladac. Lepiej moja wyobraznia poradzila sobie w salach, gdzie byl harem.
Granada ma tez jak Torun - Kopernika, jednego slawnego czlowieka. To Federico Garcia Lorca, poeta zamordowany przez frankistow w czasie wojny domowej. Znany rodakom i nielicznym poza granicami (zupelnie jak Kopernik). Przeszukuja tez rozne groby w poszukiwaniu jego szczatkow (jak Kopernika). Z podobienstw to nalezy jeszcze wymienic podobna ilosc knajp. Hiszpanie twierdza, ze maja ich najwiecej w Europie. Statystycznie jedna na 130 mieszkancow. My mamy najwiece knajp pod ziemia, oni nad ziemia.
A czego im zazdroszzce? Wiadomo: slonca i kuchni i czego jeszcze?
Po pierwsze - komunikacji. Autobusy klimatyzowane, czyste, maja doskonale skoorynowana siec liniii i oplat. I ci kierowcy, przesympatyczni, o doskonalych umiejetnosciach lawirowania w waskich uliczkach. Po drugie - wody. Liczne fontanny, wodotryski, baseny i woda w kranie - extra! Po trzecie piwa Alhambra. Skoro maja pyszna wode, to i piwo jest znakomite. Najlepsze na swiecie. Niestety smakuje tylko w Granadzie. Po czwarte - lawek., ale to temat na oddzielny post.
Musze chyba zakonczyc te wyliczanke, bo moglbym tak w nieskonzconosc. A pora isc na caracoles.

PS. Czestotliosc wystepowania politykow w hiszpanskich mediach:
Merkel 60%
Sarcozy 30%
Zapatero 10%
Tusk 0%

czwartek, 21 lipca 2011

¿Donde esta Polonia?


Naczytalem i naogladalem sie przed wyjazdem z Polski o naszej prezydencji niesamowite rzeczy. Tygodniowa medialna nagonka wystarczyla, abym uwierzyl w epokowa misje, jaka ma przed soba nasz rzad. Europa po naszym polrocznym przewodnictwie bedzie juz inna Europa - lepsza. Ekspansja polskiej kultury zmieni calkowicie wizerunek kraju postrzeganego do tej pory tylko jako ojczyzna Chopina i bialych niedzwiedzi.
Nie wiem jak to wyglada  w unijnych gabinetach, moze i ostro debatuja. Ustalaja ile zaplacic rolnikowi, aby podniosl sie z wyra i poszedl na pole, a ile dac rybakowi, aby w ogole nie wstawal i pozostal przy snach o wielkich lawicach makreli. I jeszcze trzeba ustalic z innymi krajami unijnymi czy mamy kochac Putina czy tez raczej swoje uczucie przelac na Merkel. I najwazniejsze - okreslic czy powstancom w Libii pomoc zanim Kadafi wyrznie 100 tysiecy ludzi czy moze poczekac az dojdzie do miliona. To wszystko powazne sprawy, ale rozstrzygane sa za zamknietymi drzwiami brukselskich urzedow.
A co z ta nasza promocyjna akcja, o ktorej tak wiele mowiono i na ktora wydano kolosalna kase? Wyglada na to, ze to takie samo bicie piany, jak promocyjna akcja naszego menagera, gdy to wzial ksiazke i stolik turystyczny pod pache i pojechal sobie pozwiedzac Europe. Rozstawil stolik miedzy sprzedawcami lodow i okularow przeciwslonecznych, aby wsrod "zwyklych" ludzi promowac mysl kopernikanska. I efekt byl, tyle tylko, ze jedynie w prasie torunskiej, a Europa nadal upiera sie  przy Galileuszu.
Apropos: w Egerze na Wegrzech jest sala poswiecona Kopernikoi i wisi tam jego pozolkly, wyciety z jakiejs starej gazety portret. Moze by wyslac im jakas porzadna reprodukcje?
Juz dwa tygodnie siedze w Granadzie, przechadzam sie po uliczkach, muzeach, barach. Ogladam telewizje i prase hiszpanska. I jedno wiem: Polski tu nie znajdziesz. W trakcie poprzednich wizyt w tym miescie spotykalem polskich turystow, kelnerow, a raz nawet widzialem w sklepie ciastka z Krakowa. Hiszpanie maja raczej mgliste wyobrazenie o Polsce, jak z reszta o wiekszosci europejskich krajow. Jezeli interesuja sie zagranica, to traczej ich bylymi koloniami.
Przez dwa tygodnie nawet jednego Tuska, Kaczynskiego ani nawet Maciarewicza, chciaz spiskow maja od groma. Afera z ESK 2016, wspolpraca urzednikow z ETA, debata parlamentarna na temat noszenia krawatow, a przeciez istnieje idealny sposob wypromowania Polski w Europie. Znajac zamilowania mieszkancow Unii do pilki noznej i majac premiera milujacego ten sport ponad wszystko, nalezaloby wysylac Tuska wszedzie w stroju pilkarskim ze zrulowanym "orlikiem" w teczce. Premier - pilkarz z kraju, gdzie pilka nozna nie istnieje, wzbudzalby zainteresowanie wszystkich mediow. Wywiady, wizyty na stadionach, a na koniec mecz polskich politykow contra premierzy unijni. Gdyby Merkel stala na bramce, nawet Kaczynski by zagral. Moglby jej bezkarnie nastrzelac.

sobota, 16 lipca 2011

Hiszpania bez polskich znakow.

 Nie bylem nigdy entuzjasta Europejskiej Stolicy Kultury. To impreza wymyslona przez urzednikow i do nich glownie skierowana. Najwazniejsze, aby potem mozna bylo napisac grubasny raport z realizacji wyznaczonych celow. Jak przebiegala nasza "walka", wszyscy wiemy. Odpadlismy. Kolejny etap i sam wybor Wroclawia tez odbywal sie w malo "kulturalnej " atmosferze.Przegrany Gdansk sie zbulwersowal, Lublin sie obrazil, a Dudkiewicz - prezydent Wroclawia, spuchl z dumy. Mozna to skwitowac zdaniem: "ach, to polskie piekielko". Otoz w Hiszpani tez maja swoje piekielko. Burmistrz Cordoby zdobyl dowody na to, ze wybor San Sebastian jako hiszpanskiej "Stolicy Kultury" zostal lekko naciagniety. Nijaka Cristina Ortega Nuere tak sie zapedzila, ze juz dwa miesiace przed poznaniem programow szesciu kandydatow do ESK 2016, rekomendowala San Sebastian. A ta pani byla jedna z 13 czlonkow jury odpowiedzialnych za wybor. Wybuchla z tego taka afera, ze az Ministerstwo Kultury reprezentowane przez Angeles Gonzales, skierowalo sprawe do prokuratury. Tak to jest, gdy urzednicy chca nas "ukulturalniac".

piątek, 8 lipca 2011

Do Madrytu czas.



Nadszedł nareszcie czas luzu i pełnego słońca. Na początek Madryt. Na prośbę króla Hiszpanii sprowadzono do Palacio Real de Madrid „Damę z Łasiczką” (lub z gronostajem). Skorzystam z okazji i pójdę na tą wystawę. Jakoś do Krakowa nie chciało mi się telepać 8 godzin.
             Tyle samo czasu zajmie mi podróż do Madrytu. Wystawa „Polonia, Tesoros
y Colecciones Artísticas” nie będzie jedynym śladem polskim w stolicy Hiszpanii.


Oprócz Damy, jedzie tam też Wicza z Krystianem Wieczyńskim. W teatrze Replika przez trzy dni będą wystawiać monodram „Ja, dyktator”. W tym teatrze działa też inny nasz rodak Jarosław Bielski. Wraz z hiszpańską aktorką Socorro Anadon prowadzą tam Akademię Sztuki Aktorskiej.
Wszystko przygotuję na ich przyjazd.Poroznoszę ulotki, zamiotę ulice i umyję podłogę w Teatrze. Na Hiszpanów nie ma co liczyć. U nich zawsze jest „ maniana”.


A z Madrytu do Granady. Tam jest najlepszy sklep z ołowianymi żołnierzykami. Powiększę sobie kolekcję.


 

środa, 6 lipca 2011

Toruń jak Maroko

  

       W moich chęciach wyłuskiwania pozytywnych wydarzeń zawędrowałem ostatnio do Bydgoszczy. Wirtualnie, w sieci. Poklikałem im nawet w reklamy, aby trochę zarobili. Ta podróż po światłowodach była wynikiem mojej rozmowy z Remigiuszem Zawadzkim (dyrektorem Festiwalu Sztuki Reportażu Camera Obscura). Opowiedział mi o podejściu nowych bydgoskich władz do kultury. Otóż ich „Wybraniec” świadomy tego, że to zagadnienie zna nazbyt powierzchownie, oddał inicjatywę w ręce społeczników. Forum Kultury Bydgoskiej ruszyło do boju. Ich celem po wielomiesięcznych debatach, analizach, badaniach będzie Bydgoski Kongres Kultury. To samo u nas próbował wskrzesić Jarek Jaworski, niestety bez powodzenia. Te bydgoskie działania wpisują się w ogólnopolskie tendencje przywrócenia kulturze należytego miejsca, bo tylko 7% społeczeństwa korzysta z jej dobrodziejstw. Pozostałe 92% ma wyprane mózgi przez Panią Ilonę Łepkowską i Ojca Dyrektora. (Ten jeden procent zagubiony w moich rachunkach, to różni dziwacy ukrywający się w Bieszczadach oraz Jola Rutowicz
i Agnieszka Orzechowska).
           Bydgoskie środowisko twórców, animatorów, dziennikarzy i co najważniejsze –konsumentów kultury przystąpiło do, jak to powiedział szef polskiego Pen Clubu Adam Pomorski, „najważniejszego
i najciekawszego ruchu społecznego od czasów Solidarności.”
           A jak to wygląda w Toruniu, mieście, które chciało w tworze zwanym – Metropolią bydgosko-toruńską uchodzić za miasto „od kultury”? Pan Prezydent powołał jakąś „Radę Gabinetową” stworzoną przez przedstawicieli lokalnego środowiska.  Spotykają się od czasu do czasu przy paluszkach i wodzie mineralnej w zaciszu któregoś z saloników UM i ględzą. Znam kilku z nich
i wszyscy jak jeden mąż zapewniali mnie, że będą reprezentować nas wszystkich – filmowców, poetów, muzyków itd. Tylko jak przychodzi co do czego, to o tym zapominają. Przedstawiają tylko swój partykularny punkt widzenia. No, bo jak mogą znać inne poglądy, skoro nie rozmawiają o tym
z innymi. A jak, niezwykle rzadko to się stanie, to i tak nie słuchają o czym się mówi. Są w stanie przyjąć tylko takie opinie, z którymi sami się identyfikują. I kto ma w takim razie reprezentować zdanie np. mojej ukochanej ekipy czy młodych zapaleńców zza kamery? Rysiu Kruk martwiący się tylko o własne filmy, czy może Kafka Jaworska mającą „jedynie słuszną wizję” przeciwstawną innej „jedynie słusznej wizji” Marka Żydowicza? A może Tomasz Cebo zajęty jak Erich Honecker ratowaniem NRD. Niestety nie ma w tym gronie takich osób jak Piotr Wielgus czy Paweł Kołacz.
               Powołanie tej rady było bardzo sprytnym posunięciem magistratu. Dano rzekomym „reprezentantom” kawałek iluzorycznej władzy i zamknięto ich w saloniku; niech biją pianę. Taki rodzaj demokratycznych zmian modny jest ostatnio w krajach afrykańskich a szczególnie w Maroku, gdzie król Mohammed VI oddał część władzy, przez co uzyskał jeszcze większą władzę pod płaszczykiem demokracji.
A Jola Rutowicz wierzy, że Mice Jackson żyje: „"Myślałam o tym trzy noce, potem podzieliłam wszystko przez dwa i wyszło: Jackson żyje" i ukrywa się gdzie? – w Maroku właśnie.


poniedziałek, 4 lipca 2011

Porwanie ks.J. Popiełuszki

Autentyczne zdjęcie, jakie posiadam -

Wakacyjny bezwład nas odrobinę ogarnia. Nastąpi teraz letnia przerwa w kręceniu, aż do sierpnia. Tylko w kręceniu, bo cała filmowa machina toczy się dalej. Poprawki scenariuszowe, poszukiwania plenerów, scenografii itd. Według planu następnymi zdjęciami mają być plenery związane z październikiem 1984 roku. Uprowadzenia pod Toruniem ks. Jerzego Popiełuszki i późniejszy teatralny proces jego zabójców w toruńskim sądzie. Jak sama historia porwania i zabójstwa z technicznego punktu widzenia nie nastarcza wielu problemów, to proces owszem. Był to tak wielki wyreżyserowany przez ówczesne władze spektakl, że trudno to dzisiaj odtworzyć. Pozamykane ulice, setki policjantów, helikoptery i manifestacje przed sądem. A ja nie jestem Jerzy Hofman, abym mógł taką scenę z wielkim rozmachem zrealizować. W dodatku nie ma jednoznacznej wersji kolejnych zdarzeń październikowych. Jest znana historia przedstawiona przez oskarżonych w trakcie procesu, ale też jest wiele wątpliwości z tym związanych. Chociażby postawa kierowcy W.Ch. i udział toruńskich struktur SB i milicji w całej tej historii. Dla filmowca to zawsze trudna sytuacja, gdyż nie jestem od tego, aby rozstrzygać o czyjejś winie. Tym bardziej, że ma to być film dokumentalny.
W historii Polski jest wiele takich nie do końca wyjaśnionych spraw. Zaginięcie gen W. Zagórskiego, katastrofa na Gibraltarze czy nawet ostatnie wydarzenia pod Smoleńskiem.  Wiele hipotez, wiele emocji i wzajemnych oskarżeń. Ot, nasz piękny kraj. Na szczęście jednak na etapie scenariusza wymyśliłem jak tę historię pokazać a to czy okaże się dyskusyjna, zobaczymy po premierze.

sobota, 2 lipca 2011

Pierwsza fanka.



Zakończył się właśnie 9 Festiwal Tofifest. W zeszłym roku otrzymałem na nim nagrodę – Flisaka. To taka fajna figurka, ciężka, solidna jakby narzędzie do zabijania włamywaczy. W wielu filmach takie figurki służą jako narzędzie zbrodni. Dostałem ją za coś, nie do końca wiem za co, bo to uzasadnienie ulega częstym zmianom. Ogólnie jednak można powiedzieć, że za sianie fermentu w lokalnych strukturach filmowych. W tym roku leciały na festiwalu dwa moje filmy, za które też otrzymałem nagrodę. Taką najważniejszą, jaką można sobie wymarzyć. Otóż na bankiecie kończącym Festiwal podeszła do mnie nieznajoma dziewczyna, studentka ze szkoły filmowej. Jakiej? Nie wiem. Jak się nazywała? Nie wiem. Jak wyglądała? Nie pamiętam. Była w czarnej kreacji, jak to bywa na bankietach. I to dziewczę zaczepiło mnie między kuflem piwa a pisuarem, gdzieś na korytarzu, aby oznajmić mi, że – UWAGA, UWAGA! Jest fanką moich filmów. Mam pierwszą fankę. Do tej pory to komplementy słyszałem od znajomych albo takich, co to mieli w tym interes. A tu nagle zjawia się osoba obca mi i piszczy prawie tak jak na widok Dody. Tylko nie wiem, dlaczego nie chciała autografu, bo to przecież podobno jest obowiązek wśród fanów. Speszyła mnie okrutnie tym swoim wyznaniem, że aż musiałem się ratować ucieczką na z góry zaplanowaną pozycję, czyli pisuar. I tak sobie sikając pomyślałem, że trzeba uczcić ten dzień w jakiś piękny sposób. Przyszło mi do głowy, że może zadedykuję mój następny film – Pierwszej Nieznajomej Fance. Oczywiście jak Krystian się zgodzi, bo przecież jest współreżyserem „Panoptikonu”. A jak się nie zgodzi, to zadedykuję jej tylko moją połowę filmu.