poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Nie rozdziobią nas kruki ni wrony……




W Toruniu jednym z najważniejszych wyznaczników sukcesu są niewątpliwie jęzory ludzi z branży. A jako że w naszym mieście X muza bywa rzadko, to i obgadywanki bywają marnej jakości i raczej sporadyczne. Zbyt małe środowisko filmowe nie pozwala malkontentom rozwinąć skrzydeł. Tym bardziej cieszy mnie fakt, iż zostałem przysłowiową „solą w oku” pewnego znanego miejscowego reżysera. Taka mała wojenka może nas przenieść w futurystyczny, jak na razie dla nas świat wielkich produkcji filmowych, czerwonych dywanów  w stylu „Pudelka”. Obrabianie dupy konkurencji jest najważniejszym obowiązkiem każdego człowieka z show biznesu. I cieszy mnie bardzo, że mogę wyimaginowanej konkurencji służyć moją śliczną dupką. Ów Pan często powtarza, że kino w Toruniu zaczęło się od niego. I ma rację, teraz jeszcze na dodatek zainicjował tworzenie środowiska w iście hollywoodzkim stylu. Przepis na to jest prosty. Należy w kontaktach typu tete-a tete prawić komplementy i dłoń ściskać patrząc w oczy, po czym odwrócić się na pięcie i jechać ile wlezie. Przydatne bywają wtedy pewne sprawdzone od pokoleń uniwersalne informacje. Należy obrabianemu dodać kilku bękartów, finansowanie ze źródeł mafijnym i najlepiej spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. Oczywiście po pijanemu. To są dobre sprawdzone sposoby, a nie takie tam niepoliczalne braki warsztatowe, talenty i umiejętności.
Tak, że za sprawą owego Pana, nazwę go Pan Pudelek, zainicjujemy w Toruniu powstanie prawdziwego środowiska filmowego. I jak tylko ktoś coś spróbuje osiągnąć w Toruniu, od razu idę w miasto na obrabianko. Nie rozdziobią nas kruki ni wrony……

sobota, 21 kwietnia 2012


kuku reżysera




Namawiany przez lata przez różne takie ekologiczno-zrównoważone masy rowerowo krytyczne, przesiadłem się na rower. Przedtem jeszcze przejechałem się tramwajem, co mnie wprowadziło w stan lekkiego pod denerwowania, gdyż jakaś młoda panna w przypływie szlachetności ustąpiła mi miejsca. Mnie uczono, że miejsca ustępuje się babciom, a nie wysportowanym, w kwiecie wieku gentlemanom. Coś nie tak z tą młodzieżą. Tak więc zrażony masowymi środkami komunikacji, wytargałem z garażu rower. Odważnie wsiadłem i jak Struś Pędziwiatr przemknąłem ulicami Torunia.  Okazało się to jeszcze większym koszmarem jak korzystanie z tramwaju. Nie dość, że zorientować się, na czym polega sieć ścieżek rowerowych w Toruniu nie sposób i wszystkie przepisy drogowe złamałem, to jeszcze jakaś baba zepchnęła mnie z tej marnej jakości dróżki, prosto w piękny okaz dendrologiczny. Dąb szypułkowy, a może i bezszypułkowy. Nie zdążyłem się mu przyjrzeć, gdyż musiałem gonić babę w celu jej uśmiercenia. Niestety była zbyt szybka, a ja przez tą bezowocną pogoń dostałem kolki i skurczu łydki. Kto powiedział, że jazda rowerem jest zdrowa? Ta krótkotrwała przejażdżka pozwoliła mi jednak przyjrzeć się z innej perspektywy mojemu miastu. I coś mi się tu nie zgadza. Wiszą gdzieniegdzie banery z hasłem: „Toruń miastem zabytków”. (Kto wymyśla te idiotyczne hasła?) Ten odkrywczy slogan powinien być jednak uzupełniony o: „i betonu”. Takie ilości betonu, to chyba nigdzie nie są wylewane jednocześnie. I z powodu tej wylewności prawdopodobnie opóźnia się budowa autostrad, bo wszystkie betoniarki przyjeżdżają do Torunia. Nasz miłościwie panujący Prezydent zarządził, aby wybetonować Toruń, most, jakieś hale, galerie. Wszystko z betonu. Przejdzie do historii, jako ten, co zastał Toruń murowany a zostawił zabetonowany. Wajda nakręci kolejny film, tym razem pod tytułem „Człowiek z betonu”, a wdzięczni mieszkańcy postawią betonowy pomnik, który ulubieniec toruńskich artystów, Pan Menadżer, postawi zamiast Kopernika. Czas na zmiany.
Całe szczęście jednak, że to drzewo było żywe i zrobiło mi tylko małe „ał” ma dłoni, a strach pomyśleć, co by było gdyby było….

czwartek, 19 kwietnia 2012

Puzzle z planu




Wygląda na to, że trzeba by wrócić do filmu. Coś nakręcić. Dostałem na urodziny Gładycha w kawałkach. Jako znak. To wprawdzie nie ja byłem w rzeczywistości tak rozdrobniony, ale praca nad filmem. Ze znanych już powodów, ale też i innych. Tych bardziej ludzkich, emocjonalnych. Powstała w ekipie taka sałatka ze słabostek, fochów i jakiś dziwnych sytuacji. Przy takiej masie człowieczej, jaka przez film się przewinie, to chyba normalne. Mam do tego spory dystans i tylko sobie z boku obserwuję. A widzę wiele. Panoptikon – po prostu. Jeden artysta obrażonko sobie zafunduje i nie może potem zrozumieć, dlaczego świat nie uległ z tego powodu całkowitej destrukcji. Inny z kolei swoje sercowe niepowodzenia wypisał na wielkim transparencie i obnosi się z nim od rogatki do rogatki. Cierpiąc przy tym po słowiańsku za wszystkich, z fantazją godną potomka szlacheckich stanów, gwardzistów spod Samosierry i bohaterów bitwy pod Lenino. Pewne nieopierzone dziewczę, co to dokonało w swoim życiu na razie tylko tyle, ile ja schowałem w jednym małym kartoniku w piwnicy z napisem „pioruńsko stare dzieje” nieustannie doprowadza mnie do stanu przejścia w parę. Na każdych zdjęciach najnormalniej w świecie mnie opieprza w sposób wręcz belferski. A ja skruszony za każdym razem zastanawiam się czy przypadkiem nie powinienem wpisać jej nazwiska pod napisem „Prawdziwy Reżyser”.  Jeszcze to toleruję w oczekiwaniu aż się skroplę i wyleję.
No, jednym słowem jest wesoło. Tygiel ludzkich dusz. Cóż, poskładam to wszystko od nowa jak poskładałem puzzle i czas zrobić drugą połowę filmu. A w głowie już kolejny powstaje.


poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Króciutkie sprawozdanie z Das Geburtstagsfoto III.


Kilkoro z fotografów na kanapce. / fot. J. Chmielewski


Gwałtowne załamanie pogody wielu wystraszyło, jeszcze więcej w domu zatrzymał posobotni kac i ciekawy program TV. W każdym bądź razie szału nie było, ale i tak akcja się udała. Zjawiło się ponad 100 osób. Fotografowie podkradali sobie modeli, a mnie udało się w końcu nic nie robić. Nawet aparatu nie wyciągnąłem z torby. Raz wprawdzie miałem taki zamiar, ale refleks staruszka bywa zawodny i Balcerzak gwizdnął mi sprzed nosa ciekawą gębę. To musiałem zrezygnować i próby takiej mając samą młodzież wkoło już nie podjąłem. Nie robiłem nic. I co ciekawe, to nieróbstwo zmęczyło mnie okrutnie. Wyczerpało mnie jak matkę trojaczków przy porodzie. Kilka razy byłem też modelem, normalnie jak prowincjonalny celebryta, bożyszcze ludu pracującego. Poczułem się jak strona wyrwana z „Życia na gorąco”. Efekty będą widoczne za tydzień.
Jedna rzecz wydarzyła się dziwna i spokoju mi nie daje. Pewna nobliwa Pani z dwójką wnucząt zrezygnowała ze zdjęć po przeczytaniu regulaminu. Czyżby ktoś traktował to poważnie?

sobota, 14 kwietnia 2012

Dzieki




Mamusia i Tatuś zawsze powtarzali- dziękuj, dziękuj. To dziękuję. A mam za co. Życzeń na moje 49 urodziny dostałem ze 49 ton. Kilka telefonów, kilkanaście sms-ów i kilkadziesiąt wpisów na fejsie. Bardzo ludziom życzliwym za to dziękuję, dziękuję też tym, co nie napisali nic, bo wam dziękować nie muszę. Impreza urodzinowa była super i podziękowania specjalne ślę dla Ali Szostkiewicz, córki mojego przyjaciela, który któregoś dnia niespodziewanie przestał BYĆ. Tak się stało w jednej chwili. Dzięki, że byłeś Boguś i że masz tak wspaniałą córkę. Jaka była miła, że biednego artystę i jego gości przyjęła napitkiem i żarełkiem. Dziękuję też Giedrysowi za laurkę, jaką mi wystawił i wszystkim innym za dobre słowo. Dziękuję, dziękuję. Tylko nie byłbym Gładychem, gdybym się do czegoś nie dopieprzył. A proszę bardzo. Dlaczego Proszę Państwa nie dostałem ani jednej kartki pocztowej?! Ja, człowiek wychowany w umiłowaniu do skrzynki pocztowej zacząłem cierpieć. Kiedyś to było miejsce będące oknem na świat. Ta skrzynka, gdzie znajdowałem listy z całego wielkiego świata. Na początku z numerem 13, później 2, jeszcze później 96, a teraz z 6. Ta dzisiejsza skrzynka przestała być już miejscem magicznym, miejscem niespodzianek, miejscem kontaktu ze światem. Ona dzisiaj już tylko dostarcza mi reklamy i co gorsza - rachunki. Zacząłem się bać ostatnimi czasy skrzynki na listy. Otwieram ją tylko po to, aby dowiedzieć się ile muszę komuś za coś zapłacić. Same rachunki.
Moje dziecko ostatnio wyczuwając chyba tęsknotę ojca do poczty, jak on to nazywa „starożytnej”, wymyśliło i zrealizowało pewien eksperyment. W sobotę, o godzinie 12.00 włożył list zaadresowany do swojej ciotki mieszkającej w Niemczech. Ciotka o tej samej godzinie wysłała list do niego. Sprawdzimy, który przyjdzie wcześniej. Czy to jeszcze ma sens?

środa, 11 kwietnia 2012

Organizujemy warsztaty




18-20 maja 2012 r.

Teledysk – realizacja wideoklipu – trailera do filmu Panoptikon.


 Warsztaty adresowane są:
…do filmowców amatorów, także twórców niezależnych oraz młodzieży, chcącej tworzyć – lub już tworzącej – krótkie formy filmowe – wideoklipy.

 Cel warsztatów:
Realizacja profesjonalnego teledysku przez grupę warsztatową. Uczestnicy pod okiem prowadzących napiszą scenariusz, sfilmują i zmontują materiał filmowy.

Zajęcia prowadzą:

MARCIN GŁADYCH – reżyser filmowy, fotografik, twórca prac graficznych i multimedialnych. Laureat Kujawsko-Pomorskiej Nagrody Filmowej Flisak Tofifest 2010 przyznanej przez Prezydenta Miasta Torunia za wkład w rozwój lokalnego kina. Reżyser kilkunastu filmów niezależnych. Zajmuje się również fotografią komputerową. W 2006 roku powołał wraz z Pawłem Jaworskim – Festiwal Filmów z Diaskopu – wydarzenie łączące sztukę filmową, video-art i performance, które powstało jako impreza towarzysząca toruńskiemu festiwalowi filmowemu Tofifest. 

JACEK BANACH – reżyser, scenarzysta, operator, montażysta i dźwiękowiec. Urodzony w Toruniu w 1980 r. Stanowi ważne ogniwo toruńskiego środowiska artystycznego. Współpracuje z teatrami: Horzycy i Wiczy, współtworzy programy dla telewizji regionalnej. Brał udział w realizacji filmów Marcina Gładycha: Jadą z Mrożkiem, Trzy życzenia, Hakerzy Wolności. W 2006 roku zrealizował etiudę fabularną Późną nocą, która zdobyła wyróżnienie na festiwalu filmowym Kręci się. Prowadzi filmową agencję produkcyjną TUSTUDIO.

RADOSŁAW GARNCAREK – aktor teatralny i filmowy, happener, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, wydział aktorski. Od 2001 roku aktor Teatru Wilama Horzycy w Toruniu, od 2008 roku aktor Teatru Wiczy. W latach 2004 - 2006 prowadził „Próby otwarte, czyli interaktywne czytania dramatów” w Saloniku Artystycznym „Maska” przy Teatrze Wilama Horzycy w Toruniu. W latach 2006-2009 prowadził niezależną grupę stepującą „TaP.aP” przy Teatrze Wiczy. Od kilku lat współpracuje z Marcinem Gładychem. Jest współtwórcą takich filmów jak „Hakerzy wolności” oraz powstający „Panoptikon”

DOMINIK SMUŻNY – artysta wszechstronny; w swojej pracy zajmuje się rzeźbą, instalacją, szeroko rozumianą twórczością akcjonerską, jest autorem wielu realizacji interdyscyplinarnych, w których łączy rozmaite techniki plastyczne. Scenograf teatralny i filmowy, prowadzi warsztaty dla młodych adeptów sztuki scenicznej przekazując im swój niezwykle bogaty warsztat. Współtwórca inicjatywy artystycznej INSTYTUT B 61. Laureat i uczestnik wielu festiwali, doceniony m.in. nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Zdarzenia w Tczewie.

ŁUKASZ MILEWSKI – reżyser dźwięku, ukończył kierunek akustyki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu ze specjalizacją reżyseria dźwięku. Współpracował z Teatrem Nowym (Poznań) przy realizacji międzynarodowego projektu Arka Noego – nowy koniec Europy. Multiinstrumentalista, aktualnie prowadzi studio nagrań NRD RECORDS.

(asystent – operator obrazu) WOJCIECH BUDNY – instruktor, dokumentalista WOAK Toruń, współpracownik TVP SA, absolwent Camerimage Film School w Toruniu.

Warsztaty obejmują 18 godzin dydaktycznych
i kończą się wydaniem zaświadczenia.
Koszt akredytacji: 80 PLN.

Termin zgłoszeń: 4 maja 2012 r.

Zajęcia odbędą się Wojewódzkim Ośrodku Animacji Kultury w Toruniu, ul. Szpitalna 8
według harmonogramu:
piątek, 18 maja 2012 r. w godz. 16.00-19.00
sobota, 19 maja 2012 r. w godz. 10.00-17.00
niedziela, 20 maja 2012 r. w godz. 10.00-16.00

Zgłoszenia przyjmuje i informacji udziela
Monika Bojarska:
tel. 56 652 27 55, 56 65220 27,
     56 652 20 28, 56 657 02 90.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Dokonam CUDU




Przyszło i Panu Reżyserowi usiąść i pomyśleć. Siedziałem sobie z pękiem białej kiełbasy i jajami w dłoniach, a mózg pracował. W miejscach gdzie kolbka presynaptyczna prawie styka się z kolbką postsynaptyczna zaledwie o dwa nanometry, panowała w tym czasie wzmożona wymiana jonów. Czyli po prostu Gładych myślał. O filmie. I to nie o jakichś tam Oskarach, Niedźwiedziach, uściskach dłoni Pana Prezydenta lub jego przesympatycznego zastępcy, marzącego o zrobieniu z Torunia drugiego Mediolanu. Chociaż może i o tym też. O tym, jakby tu Panu zastępcy ten Mediolan zacząć pomóc budować. Chciałbym mu pomóc poczuć się jak w La Scali, ale jedyne, co mógłbym z tym zrobić, to zrezygnować z dotacji (na co bez wątpienia liczyli). Wystarczyłoby wtedy i na frak, buty i koszule ze spinkami bursztynowymi dla naszego przedstawiciela narodu. Jakby bosko wyglądał, gdyby tę wstęgę biało-czerwoną złotymi nożyczkami ciachał przed kamerami wszystkich telewizji świata w dniu otwarcia sali koncertowej. Wystarczyłoby a jakże, ale nie dam. Będę cham, ale nie dam, co najwyżej spinki, trochę tandetniejsze mogę pożyczyć.
To i tak sobie myślałem i doszedłem do wniosku, że istnieją tylko dwie możliwości dokończenia filmu. Pierwsza, to do pozostałych, jeszcze nie powstałych epizodów zatrudnić jakiegoś mądralę, erudytę i bajarza jak np. kiedyś mógłbym Szymona Kobylińskiego lub Jerzego Waldorfa, a dzisiaj Naszego Przedstawiciela Narodu.(w tym fraku oczywiście). Posadziłbym przed kamerą i niech godzinę gada, co Gładych chciał pokazać. Cały elektorat by pobiegł do kina mistrza posłuchać. I najlepiej seanse robić w tej sali koncertowej, co to nam kulturę podniesie do europejskiego poziomu.
To jedno wyjście, a drugie trudniejsze, to dokonać cudu. I chyba przy tym jednak zostanę – dokonam CUDU. Będę pierwszym filmowcem na świecie, co dokonał prawdziwego cudu. Bo wiadomo – film to magia.
Już mi skrzydła rosną.