sobota, 24 września 2011

Pierwszy ranking



Po „Hakerach …” i ostatniej ofensywie medialnej nagle zaroiło się wokół mnie mnóstwo aktorów płci wszelakich. Kiedyś współpracowałem tylko z zaprzyjaźnionymi, dzisiaj to się zmienia. Gdy robiłem moje ukochane filmy „głęboko –offowe” namawiałem do udziału w nich aktorów, z którymi wypiłem przedtem morze piwa. To piwo było pomostem między moimi „ześwirowanymi” pomysłami, a ich chęcią robienia „czegoś”. Na pewno ich motywacją nie były pieniądze, bo to przecież nie serial telewizyjny. Występowali w nich bez żadnych oporów i nigdy nie spotkałem się  z odmową. Było to z ich strony zapewne wielkie poświęcenie, bo sprzedanie swojej twarzy do filmu zakręconego jak murzyńskie afro mogło im tylko zaszkodzić. Te „głęboko-offowe” produkcje robione tylko dla satysfakcji reżysera a nie dla publiczności, pozwoliły mi jednak poduczyć się pracy z aktorami. A to ciężki kawałek chleba, bo i ludzie nietypowi. Kto normalny chciałby stać na scenie gadać, skakać, pierdzieć i oczekiwać potem oklasków? Przecież to czysty ekshibicjonizm. Na dodatek aktor w dużej części bywa tylko narzędziem, a to kłóci się z ich ambicjami. Jeśliby nie potrafi tego okiełznać, to katastrofa gwarantowana.
Dawno temu, po próbach do spektaklu „Gyom….” Wicza powiedział mi, że fajnie pracuję z aktorami, bo wysłucham ich uważnie, a potem robię swoje. I tego trzymam się konsekwentnie do dziś.
Jeżeli na planie filmowym słyszę nagle „wiesz, wydaje mi się, że…..” albo jeszcze lepiej „tak się tego nie robi..”,  to momentalnie się spinam. Na szczęście tylko na chwilę, bo zawsze można sobie z tym poradzić. Na jednego wystarczy groźnie spojrzeć, na innego krzyknąć. I jest spokój, możemy robić dalej film. A wtedy przeważnie scenograf albo operator przystępuje do ataku. I od nowa. Tako to ta reżyserska robota.
Teraz czeka mnie coraz częstszy kontakt z nowymi dla mnie aktorami. I będę w związku z tym prowadził sobie osobisty ranking tych, z którymi najlepiej mi się pracuje. Na początek ci ze starej ekipy. Bezapelacyjnie w mojej czołówce jest dwóch aktorów z Teatru Wiczy. Krystian Wieczyński, (który, teraz też jest współreżyserem, będzie jak wróci z dalekich podróży) i Radek Smużny. Milimetr za nimi jest aktorka Teatru Horzycy – Matylda Podfilipska
Z nowych – Daga Ochendowska i rodzący się talent Pan Nachu (piorun wie jak on się nazywa).

czwartek, 22 września 2011

Odpowiadam grzecznie


Sprawca całego zamieszania z raportem skomentował ostatni mój wpis. Miał do tego prawo, bo sprawa dotyczy jego bezpośrednio. A ja, jako zwolennik debat, z ochotą podejmuję polemikę.
-Przeczytałem, jednak proces ten podzieliłem sobie na kawałki w obawie o swoje zdrowie. Umarłbym ze śmiechu.
-Upieram się nadal przy jak to określiłem: „badaniach socjologicznych”, bo dla mnie jak ktoś zaczepia ludzi na ulicy, to albo brakuje mu na flaszkę albo to socjolog. A gdyby naprawdę chciał badać i „stosować” narzędzia, to miałby przy sobie stetoskop albo” badając przestrzeń”, chociaż linijkę.
-Trudno jest wymieniać mi wszystkie pure nonsensy, wybiorę zatem kilka fajniejszych tekstów.
„CSW jest obiektem o mało określonej funkcji („ z zewnątrz nie wiadomo, co to za budynek”).
Wystarczy jedno spojrzenie, aby te funkcje odkryć. Tak samo odkrywam funkcje dworca, szpitala i domu mieszkalnego. Bo niby co, należałoby wywiesić wielki baner z napisem: „W tym budynku ogląda się wystawy, kupuje książki i pije kawę”? A na dworcu kolejny napis: „W tym budynku kupuje się bilety na pociągi i brudzi ręce.”Na wszystkich blokach na Rubinkowie należy więc powiesić informacje typu: „W tym budynku się śpi, je i ogląda telewizję.”
Kolejny „kwiatek” – „nikt nie przyjmuje wchodzących do CSW a atrakcje parteru nie są widoczne.”.
Ostatni raz przyjmował mnie pewien strażnik jak wchodziłem na zdjęcia do aresztu. O takiego przyjmującego chodzi czy o krakowiankę z chlebem i solą na tacy?
Takich „genialnych” obserwacji i wniosków jest w tym raporcie pełno.
Co zaś się tyczy „przypadkowych ludzi”, to odpowiem tak –gdyby mnie ktoś zaczepił przed Motoareną, gdzie nie bywam, ale może kiedyś będę tamtędy przechodził i wtedy taki „badacz” zadałby mi kilka pytań jak z waszej ankiety, to cóż by z tego wyszło? Moja odpowiedź brzmiałaby następująco: „Dla podniesienia atrakcyjności obiektu powinno się zabronić zawodnikom tak hałasować i jeździć ciągle w tę samą stronę a najlepiej to zburzyć to, złom sprzedać i dać wyższe zapomogi samotnym matkom”.
Jak się wymieni żarówki, wstawi pięć paprotek i dywan, to nie zaludni się CSW. Przyczyna tego marazmu jest inna. To „marnowanie” przestrzeni i ludzi w CSW jest spowodowane tylko ospałością Dyrektora tej placówki. To on ma w ręku wszystkie instrumenty i jak funkcjonuje CSW zależy tylko od jego decyzji. I chyba nadchodzi już czas, aby go potarmosić. „Stary niedźwiedź mocno śpi ……”

środa, 21 września 2011

Poczytałem Raport


sprawca całego zamieszania.

Podesłał mi ostatnio „anonimowy”, co to boi się podpisać link do „Raportu z badania – Jak widzimy przestrzeń CSW”. tutaj Ja sobie w leniwą sobotę poobserwowałem, oni przez kilkanaście dni w maju ubiegłego roku to robili. Grupa ludzi pod dowództwem Pana Kołacza (najbardziej znanego rewil… coś tam, coś tam; napiszę- badacza) uzbroiła się w ankiety i długopisy i przystąpiła do zaczepiania ludzi przed i w środku CSW. Pytali, analizowali, mapki rysowali i na koniec obowiązkowo debatowali.  Były to w pełni profesjonalne badania socjologiczne. A powszechnie wiadomo, że socjologię wymyślono po to, aby zmniejszyć bezrobocie. I w kraju wielkości Polski może być, co najwyżej dwóch prawdziwych naukowców z tej dziedziny. Pozostałym pozostaje się powymądrzać w mediach albo zajmować się pierdołami. Te badania miały chyba odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w CSW jest tak pusto. Wnioski, jakie wysnuto po tej debacie, to pure nonsens. To było zresztą do przewidzenia, bo pytanie przypadkowych ludzi musiało się tak skończyć. Pominę cały przezabawny dokument, chociaż to wspaniała rozrywka na jesienne wieczory i przejdę od razu do propozycji zmian, jakie tam padły. Wychodzi na to, że trzeba kupić dywan, bo poznawanie sztuki współczesnej stojąc na czarnej podłodze wywołuje w ankietowanych niepohamowany strach. Do tego trzeba ochraniarzom kupić ciemne okulary, bo przenikliwym spojrzeniem odstraszają potencjalnych gości i trzeba też nauczyć ich mówić: „Dzień dobry”. Następnym razem, gdy tam będę, to zwrócę uwagę czy mi odpowiedzą, a jak nie, to słowo daję, oflaguję się i przypnę łańcuchem do kaloryfera.
Apeluję do dyrekcji CSW – kupcie dywan, bo naród się stresuje. Nowe kanapy już przyciągają tłumy.
A teraz najlepsze zdanie z raportu –„ Przez minimum dwa dni w koszu na śmieci leżała butelka po winie, to nie stanowi dobrej wizytówki miejsca”. Istna antyreklama, ja przed każdym wejściem do któregokolwiek budynku zawsze sprawdzam, co jest w koszu i wchodzę tam tylko jak znajdę porządne śmieci.

niedziela, 18 września 2011

Wieje nudą



Kolejny casting się odbył. Tym razem w Centrum Sztuki Współczesnej. Wydawałoby się, że byliśmy na toruńskich „salonach”. Sobota, godzina 11 przed południem. Dzień wolny, piękna pogoda a tam wieje transcendentalną nudą. Złowieszcze pustki szaleją po salach i korytarzach. Kilku pracowników szwenda się po kątach. A zarządza tym całym cyrkiem ochraniarz. Gość w wieku, kiedy to państwo powinno go już ochraniać. Strzec przed stresem i bezczynnością. A on tymczasem za wypożyczenie krzesła zażądał pisma od dyrektora.
Chwilowo, żadnej wystawy nie ma, a sprzątaczki pucują haki w ścianach przygotowując je do powieszenia kolejnych arcydzieł. I tak dwa tygodnie będą jeszcze je czyścić. W trosce o zdrowie pracowników w miejsce drewnianych siedzisk powstawiano wygodne kanapy. Teraz jest gdzie spać.
Kiedykolwiek zdarzy mi się zadać zaczepne pytanie znajomemu –„Jak tam w pracy?”-  zawsze uzyskuję jakąś emocjonalną odpowiedź. A to, że –zapieprz od rana do wieczora, a to, że szef w kulki leci, a praca się nie opłaca. Jedynie ci, których znam z CSW nie odpowiadają nic. Oczka im mgłą zachodzą jakbym przywołał nocne mary, a oni podświadomie szukają wokół jakiejś poduszki. Gdy porównać ich z osobami zajmującymi się także sztuką, ale nie instytucjonalnie, to wychodzi, że na państwowo-samorządowym garnuszku szybko można stetryczeć. Takiego marazmu nie ma nawet w popegeerowskich blokach. Trzeba przyznać, że uśpić tylu wspaniałych ludzi naraz to tylko Kaszpirowski potrafił. A jednak byłem w błędzie, obecna generalicja CSW też to potrafi. I po co było się tak buntować przeciwko zmianom na szczytach toruńskich elit. Przecież sen jest człowiekowi niezbędny do życia. Powstawiać we wszystkich salach łóżka i zapraszać wszystkich śpiochów z Torunia.
Póki, co, to przystąpili do ożywiania CSW. W szachy będą grać. Emocje sięgną zenitu.

czwartek, 15 września 2011

Gdańsk na kolanach




Dawno nie widziałem takiego zadowolenia na twarzach toruńskich artystów, jak po powrocie Instytutu B-61 z Gdańska. Przy okazji odbywającego się na końcu naszej Autostrady A1, 35 Zjazdu Polskiego Towarzystwa Astronomicznego, pokazali tam swój superprojekt. Ten alternatywny projekt artystyczny z pogranicza wszystkiego, co w sztuce jest możliwe, już dawno zrobił na mnie wielkie wrażenie. Zagryzam go małymi kęsami, bo jakoś tak się dziwnie składa, że nigdy nie widziałem tego w całości. Za pierwszym razem Dominik – instalator posadził mnie na krześle za kupą piachu i kazał mi to wszystko przeliczyć. Byłem Liczypiachem. I tak zapamiętale liczyłem, że nie miałem czasu na poznawanie innych prac pozostałych instalatorów. Jedno, co mi utkwiło w pamięci, to wielokrotnie powtarzana piosenka w wykonaniu Mariusza Lubomskiego. Świetny utwór, ale przejadł mi się wtedy całkowicie i czkawki dostałem. Nie miałem też szczęścia do pozostałych odsłon Instytutu, gdyż jak chodziłem tam jako widz, to zawsze w ciemnościach się zgubiłem. Z tych wszystkich okruchów, jakie sobie poskładałem z różnych projektów wychodzi mi  jednak, że to super impreza. Używając słownictwa Prezesa mogę nawet użyć określenia – „Niebywale” super impreza. Wprawdzie pokazywana ciągle w Toruniu, jak takim projektom dość często się zdarza, zaczęła więdnąć, to ten wyjazd dodał Panom instalatorom naukowo-artystycznym nowej siły. Zaczerpnęli trochę kosmicznej energii przez swoje szyszynki i projekt odżył. Teraz to będzie nasz toruński produkt eksportowy. Berlin, Paryż i inne europejskie wioski  tkwią w nudzie i tylko czekają na przyjazd Instytutu B-61.
Na razie Gdańsk zdobyty. Też brałem udział w relaksowaniu astronomicznych umysłów. Na tym samym zjeździe naszych polskich uczonych za sprawą prof. J. Hanasza, pokazywałem „Hakerów Wolności”, ale dzień później, gdy już Gdańsk był na kolanach.

środa, 14 września 2011

Szybki pijarowiec

Od czasu, kiedy mamy osobistego „pijarowca”, miewam opóźnienia informacyjne. Zanim cokolwiek napiszę, on już to wrzuca do sieci. Sprawniejszy jest ode mnie. Tym razem Pan Jaworski wyprzedził mnie z wiadomościami o kolejnym castingu. Miałem zamiar o tym napisać, ale zostałem wyręczony. Jednym słowem zostałem pozbawiony roboty. I po co ja tak wcześnie wstawałem? Mogłem jeszcze sobie pospać. Skoro już jednak usiadłem na mojej ślicznej pupci przy komputerze to coś wyskrobię.
Robimy casting do filmu „Panoptikon”. Tym razem poszukujemy chętnych do większej ilości ról. Dwóch byłych prezydentów,  ks.Popiełuszki,  ale też i gosposi, małego faszysty i wielu ,wielu innych. Casting odbędzie się w sobotę w Kinie Centrum CSW. Od godz.11.oo do 14.oo. Sama ta impreza to taka nasza fanaberia. Trochę nie wierzę w jej powodzenie. Toruń nie jest miastem, gdzie często zdarzają się podobne sytuacje. Wprawdzie kilka ostatnio castingów u nas było, ale chętnych trochę mniej. Ja wprawdzie po naszym ostatnim przeglądzie ludzkich twarzy wybrałem tylko połowę obsady ale za to te 50% zagrało w filmie wyśmienicie. To może i tym razem chociaż część planu wykonamy. 

poszukujemy pierwszego z lewej