środa, 14 marca 2012

Szumi w mieście




Tyle szumu robię od roku wokół filmu, że sam już się pogubiłem, na jakim to ja etapie jestem. Czasami media donoszą o rychłym zakończeniu filmu, o trwającej postprodukcji i czyszczeniu kieliszków do szampana na premierę. Coś chyba jednak nie tak. Z moich obserwacji wynika niezbicie, że dopiero zbliżamy się do połowy. I to w zdjęciach, a nie w produkcji. Olbrzymie ilości nakręconych ujęć leżą sobie na terabajtowym dysku i czekają na natchnienie montażysty. Na razie je dopiero porządkuję i próbuję przemycić do filmu trochę Hollywoodu, wymyślając co rusz nowe efekty.
Jedzie Tarantinem gdzie tylko można: to krew rozbryzguje po ekranie, ludzkie wnętrzności po drzewach chce zawieszać i gwałcić wszystkie kobiety w filmie. Tak mu wyobraźnię nadwątliła importowana sieczka zza oceanu. Jeszcze pokątnie wyłudza zdjęcia od fotosistki zapominając, że robimy film o totalnej inwigilacji. Ale ogólnie jest dobrze. Porobi sobie trochę tych efektów, zmarnuje czas i energię tylko po to, aby potem od panów reżyserów usłyszeć: (no, tego nie zacytuję, bo dzieci mogą czytać). A potem i tak pięknie zmontuje, jak zawsze.
Nie mamy jeszcze tekstów lektora, czyli Jeremiego Benthama, bo odpowiedzialny za to Marceli Sulecki czyta i czyta. Pochłania książki tak mądre, że poza nim nikt z nas nie jest w stanie tego zrozumieć. I niedługo będzie miał większą wiedzę o panoptikonie od całego UMK. Nie mamy jeszcze ani jednej nutki. Ja ciągle przerabiam scenariusz, a kierownik produkcji wpada w panikę jak tylko do niego dzwonię. Co ten Gładych znowu chce? I dlaczego tak drogo, dlaczego na zaraz, a w ogóle to ilu tych Prusaków ściągać z Poznania, a ilu z Torunia i co to do cholery jest ta Pickelhauba?
Jeszcze się reżyserowi zachciało teraz Hallerczyków na koniach. Jakby nie było, trzeba by dodać do budżetu filmu kilka stów na krople walerianowe dla Pana Kierownika Produkcji albo zafunduję mu cotygodniowy jeden dzień wolny od Gładycha. Wprawdzie na niewiele to się zda, bo i tak będę mu się śnił każdej nocy, ale liczą się przecież intencje.

5 komentarzy:

  1. No tak, dlatego ostatnio dzwoniąc do mnie powiedział: "Cześć Marcin"...

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tam od razu Hollywood! Publika lubi krew i przy każdym rozbryzgu na kamerę, posadzkę czy na flaki na trawie woła - "sssssssssss, o Boże".

    OdpowiedzUsuń
  3. taaaa....otwieram szafkę a tam Gładych...coś w ten deseń...

    OdpowiedzUsuń
  4. Co jak co :) nie wspominasz, że dzieci Montażysty spoglądają ciągle na zapracowane plecy Ojca z nadzieją, że w końcu im ułoży zamek z klocków a On stale dodaje efekty i dodaje i dodaje i niektóre - o dziwo! - (szczególnie gdy coś leci :)) się podobają!

    OdpowiedzUsuń
  5. O cholera, to jeszcze coś będzie lecieć?

    OdpowiedzUsuń