Stanisław Lem kiedyś stwierdził, że dzięki Internetowi dowiedział się ilu jest idiotów na świecie. Ja się o tym przekonałem oglądając przez tydzień TV. I nie chodzi mi o tych, którzy tam się udzielają, ale raczej o tych, co ten chłam kupują.
Sumienie mnie boli strasznie. Zmarnowałem tydzień, aby dojść do wniosku, że Naród lubi dziadostwo. Też mi konkluzja. Banalna. I popadłbym zapewne w głęboką depresję, gdyby nie nasi bracia Czesi. Udało mi się wyłuskać z tej telewizyjnej papki dwa doskonałe filmy. W TVP Kultura. Pierwszy to dokument, znany już od dawna „Czeski Sen”. Ja miałem dopiero teraz okazję go obejrzeć. Jest to film dwóch, wtedy jeszcze studentów praskiej szkoły filmowej, odważnych reżyserów, tkwiących mocno w autoironicznej czeskiej konwencji. Nasi braci jak mało kto potrafią kpić sobie sami z siebie, poruszając jednocześnie istotne społecznie tematy. Niewątpliwie film ten jest w klimacie filmów Jiri Menzela (Pociąg pod specjalnym nadzorem, Postrzyżyny) czy Milosza Formana (Miłość Blondynki, Pali się moja panno).
To film do bólu czeski.
Drugi to też dokument. Wydawałoby się bardzo poważny o Vaclavie Havlu. A jednak i ten film przepełniony był czeską autoironią. Ten Wielki Człowiek jest pełen humoru, dystansu do siebie. Jest po prostu do bólu czeski. Czyż nie jest wspaniały gdy mówi, że Czechy są najważniejszym sojusznikiem USA w NATO gdyż Jacques Chirac zajmuje się adorowaniem jego żony Dagmar Havlovą i nie ma już czasu torpedować amerykańskich wniosków.
To są właśnie Czesi. Jaki inny naród na świecie jest wstanie wymyśleć sobie fikcyjnego bohatera narodowego, jakim jest Jara Cimrman?! Ten geniusz nigdy nie istniał, a jednak ma swój teatr, w którym wystawiane są wyłącznie jego sztuki, miał wystawę w Muzeum Narodowym, wydano jego dramaty. Jara Cimrman jako wytwór zbiorowej czeskiej wyobraźni jest kwintesencją autoironii całego narodu. Po przeczytaniu reportażu Mariusz Szczygła o tym światowym fenomenie zakochałem się w Czechach. Mało tego, ja chcę zostać Czechem.
Podobno jako dziecko Jara Cimrman napisał list do Franciszka Józefa z prośbą o to, aby ten umarł lub abdykował w jakimś łatwym do zapamiętania roku. To jest pragmatyczne podejście do życia. A my do dat mamy emocjonalny stosunek. Dajmy na to – czytam o nowym filmie Petera Weira „Niepokonani”( nasz toruński przyjaciel Radek Smużny brał udział w jego produkcji) i na końcu artykułu jest takie zdanie –„Polska premiera filmu odbędzie się 8 kwietnia, dwa dni przed rocznicą katastrofy w Smoleńsku.” To znaczy, że ja mam urodziny trzy dni po rocznicy. A urodziłem się 48 lat przed tragedią smoleńską. I tak powinienem mieć w dowodzie – ur. 13.04. – 48. W miejscowości położonej 1110 km od Smoleńska.
To może jednak zostać Czechem zanim dopadnie mnie kolejna Narodowa Tragedia. Pierwsze kroki już w tym kierunku poczyniłem. Zdecydowanie przedkładam nad nasz narodowy trunek piwo. I tylko z rodzajem humoru muszę uważać, aby przypadkiem nie zostać Niemcem.
kocham Czechów i ich autoironię, kocham Pragę i nocne piwo nad Wełtawą z widokiem na Hradczany - gdybym miała zostać Czeszką, to poproszę o ten wariant eksportowy (supermodelki;), ale mogę tam też mieszkać w swojej polskiej skórze, bo i tak czuję się tam jak u siebie:)
OdpowiedzUsuń