sobota, 29 października 2011

Wojna, której nie ma.



Od czasu do czasu któryś z moich postów wywołuje poruszenie. Jednak tylko te, w których komuś przywalę, natomiast te, gdy kogoś pochwalę, pozostają przemilczane. Cóż, taka już jest nasza polska natura, że najbardziej interesują nas sprawki niecne.  Nigdy żaden dziennikarz nie zadzwoni do mnie jak wystawię komuś laurkę, nikt mnie na ulicy nie wyściska z powodu pochwałki.  Dzieje się tak tylko, gdy przyłożę.
Po ostatnim wpisie wydarzyło się jednak dużo dziwniejszych rzeczy, wręcz niesamowitych.  Jeszcze nigdy nie pojawiło się tylu zwolenników pojednania. Wkroczyli w moją przestrzeń jak oddziały ONZ na wzgórza Golan i namawiali do złagodzenia konfliktu. Nawet Pan Jaworski, który jest pijarowcem „Panoptikonu” nawoływał (wprawdzie, jako inny Pan Jaworski – ten od Toffifestu)  „..dogadajcie się Panowie między sobą” a rzecznik Rzeszotek wręcz martwi się o to, że spaliłem za sobą mosty. Poplątanie z pomieszaniem. Na dodatek usłyszałem tyle wersji przyczyn odwołania zdjęć w Ratuszu, że się pogubiłem. Chyba już każdy z uczestników tych „niewydarzeń” ma swoją własną, odmienną wersję. Istna Wieża Babel, w której każdy ma swoją prawdę. A ona prawdopodobnie leży gdzieś niezauważona pośrodku. I ja do tego środka zmierzam. Poszukałem gdzie mógł być błąd, jaki popełniłem. Znalazłem go i wyeliminowałem wirusa. Dzięki temu będę miał efektywniejszą ekipę i sprawniej będziemy realizować dalsze sceny filmu. A roboty przed nami jeszcze wiele. Jednym słowem zyskałem na tym.
Z kolei z drugiej strony domniemanej barykady bardzo mile zaskoczyła mnie koleżanka Sumita. (Kiedyś dawno temu ją poznałem i nawet robiłem jej zdjęcia) Obecnie jest pracownikiem Muzeum, chyba miała się nami zająć, ale oczywiście nie podejmować decyzji. Chyba, bo tak naprawdę to nie znam się na strukturach, jak to napisał rzecznik Rzeszotek największej instytucji kulturalnej w regionie. Otóż wspomniana Sumita odszukała na wernisażu fotografii „najmniejszą instytucję kulturalną w regionie” czyli mnie, aby wyjaśnić sytuację. Brawo za odwagę, ma kobieta klasę. Pogadaliśmy, posprzeczaliśmy się troszkę, ale poznałem jej punkt widzenia i w wielu rzeczach mnie przekonała. W niektórych nie, ale teraz już wiem, o co chodzi. I sprawa jest jasna. Najzabawniejsze jest jednak to, że gdybym na samym początku usłyszał, że dopóki jest Rembrandt to nic z kamerą się nie da zrobić, to w ogóle nie brałbym Ratusza pod uwagę. Będzie wisiał do stycznia, a nie da się zrobić upalnego września 39r. w zimie. Wszyscy aktorzy by dostali zapalenia płuc. Tak czy siak, muszę robić zdjęcia gdzieś indziej, co nie jest wielkim problemem, bo korygowanie scenariusza o zmiany plenerów jest stosunkowo proste. I tak np., aby nie dezorganizować pracy w „okrąglaku” i nie naprzykrzać im się za często, wiele scen kręcimy w zastępczych miejscach.  
I tak po sympatycznej rozmowie z koleżanką Sumitą sprawa jest jasna i problem przestał istnieć.  Przynajmniej dla mnie. A jak deklarował Dyrektor Muzeum w Nowościach. Ratusz „jest otwarty na filmowe propozycje”. Także Koledzy filmowcy do dzieła, zachęcam do korzystania z urokliwego pleneru. Wiem, bo korzystałem. Ja niestety spaliłem za sobą mosty.
Na Rembrandta to mnie chyba jednak wpuszczą, bo wstyd się przyznać, ale jeszcze nie byłem.
PS. Szanowny Panie Rzeszotek, drogi Kolego z Branży, nie każ mi się wyzbywać „złośliwości”, bo to cały ja, cały Gładych. Gładych bez złośliwości nie istnieje. Już taki mam francowaty charakter i dobrze mi z tym.

4 komentarze:

  1. Ja uwielbiam te zue gładyszątko! yeee, yeee, yeee, ino teeee, only teee! marcin na prezydenta!

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie myślałeś nigdy o tym, żeby wbijać się w takie miejsca znienacka - robić zdjęcia i znikać? Polecam!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. no i dzieki B. za takowe spraw rozwiazanie.i gicior...

    OdpowiedzUsuń