Rach –ciach i po zdjęciach. Koniec filmowania, zostały już
tylko dokrętki. Minął półtoraroczny okres, w którym gdzieś przepadło kilka
kilogramów Gładycha a kilka milionów jego neuronów odmówiło współpracy. W
filmie zgrało ponad 150 osób i kilkanaście przewinęło się w produkcji. Ekipa
zmieniała się często, wiele osób odpadło. Część z nich musiała pójść własną
drogą, skupić się na swojej pracy, a część najnormalniej w świecie nie nadawała
się do tej roboty z racji nieumiejętności współpracy z grupą i nadmiaru pustej
ambicji. Nie dali rady i teraz na szczęście inni się z nimi meczą, nie ja. Mi
pozostali ci najlepsi. Od samego początku, od pierwszego klapsa tylko dwie
osoby trwają, znoszą kaprysy pana reżysera, często zagryzając język, robią
swoją robotę. Najdłuższy staż ma para operatorów – Jacek Banach i Adam Fisz.
Początki były trudne, gdyż panowie są z różnych bajek, ale dzisiaj już są kompatybilni
w sposób wręcz metafizyczny. Jacek, jedyna osoba w ekipie z wykształceniem
filmowym jest właśnie taki, akademicki. Doskonały warsztat i pełna kontrola
„zasad” obowiązujących w kinematografii. Dzięki temu nie pojechałem zbyt offowo,
bo i w wypadku tego filmu byłoby to niewskazane. Adam, z którym znam się
najdłużej i z którym dawno temu podczas licznych wagarów, sącząc piwko
siadaliśmy na grobie Staffa, na Powązkach i snuliśmy plany na przyszłość,
wniósł do filmu inne spojrzenie. Upiększył go swoją plastyczną wrażliwością.
Dzisiaj jest już pełną gębą filmowcem z wielką wyobraźnią. Kolejne dwie osoby o
trochę krótszym stażu panoptikonowym to najgłośniejszy na świecie Kierownik
Produkcji – Michał „Nachu” Naleśniak/
tutaj „Nachu” to ksywka a resztę dostał od mamy/. Człowiek, który dzięki
swojemu zaangażowaniu uratował parę moich neuronów wykonując robotę niewdzięczną,
ale niezbędną dla produkcji. To taki kierownik od wszystkiego. I ostatnią osobą
zakotwiczoną w filmie jest Pani Fotograf Planu potocznie zwana fotosistką –
Ania Wojciulewicz. Nie była tylko na pierwszych zdjęciach, gdy zawieszaliśmy
flagi na ratuszu. Zawsze gotowa do pracy, czy z gorączką, czy po nieprzespanej
nocy. Poza zdjęciami, które jak wszyscy wiedzą są świetne, wnosi na plan
śmiech. Zaraźliwy śmiech, który łagodzi nieco częstą opryskliwość reżysera. Ten
rechot zresztą chcę wykorzystać jeszcze raz, podczas premiery filmu. Posadzę
Anię obok innego znakomitego gościa Zbyszka Mikielewicza, który podobne radosne
dźwięki wydaje, tylko tenorem. I ta para sopranistki i tenora zrobią mi komedię
z filmu, gdy tylko razem wybuchną śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz