środa, 10 października 2012

Wyjątkowy post - Gładych chwali






Rach –ciach i po zdjęciach. Koniec filmowania, zostały już tylko dokrętki. Minął półtoraroczny okres, w którym gdzieś przepadło kilka kilogramów Gładycha a kilka milionów jego neuronów odmówiło współpracy. W filmie zgrało ponad 150 osób i kilkanaście przewinęło się w produkcji. Ekipa zmieniała się często, wiele osób odpadło. Część z nich musiała pójść własną drogą, skupić się na swojej pracy, a część najnormalniej w świecie nie nadawała się do tej roboty z racji nieumiejętności współpracy z grupą i nadmiaru pustej ambicji. Nie dali rady i teraz na szczęście inni się z nimi meczą, nie ja. Mi pozostali ci najlepsi. Od samego początku, od pierwszego klapsa tylko dwie osoby trwają, znoszą kaprysy pana reżysera, często zagryzając język, robią swoją robotę. Najdłuższy staż ma para operatorów – Jacek Banach i Adam Fisz. Początki były trudne, gdyż panowie są z różnych bajek, ale dzisiaj już są kompatybilni w sposób wręcz metafizyczny. Jacek, jedyna osoba w ekipie z wykształceniem filmowym jest właśnie taki, akademicki. Doskonały warsztat i pełna kontrola „zasad” obowiązujących w kinematografii. Dzięki temu nie pojechałem zbyt offowo, bo i w wypadku tego filmu byłoby to niewskazane. Adam, z którym znam się najdłużej i z którym dawno temu podczas licznych wagarów, sącząc piwko siadaliśmy na grobie Staffa, na Powązkach i snuliśmy plany na przyszłość, wniósł do filmu inne spojrzenie. Upiększył go swoją plastyczną wrażliwością. Dzisiaj jest już pełną gębą filmowcem z wielką wyobraźnią. Kolejne dwie osoby o trochę krótszym stażu panoptikonowym to najgłośniejszy na świecie Kierownik Produkcji – Michał „Nachu”  Naleśniak/ tutaj „Nachu” to ksywka a resztę dostał od mamy/. Człowiek, który dzięki swojemu zaangażowaniu uratował parę moich neuronów wykonując robotę niewdzięczną, ale niezbędną dla produkcji. To taki kierownik od wszystkiego. I ostatnią osobą zakotwiczoną w filmie jest Pani Fotograf Planu potocznie zwana fotosistką – Ania Wojciulewicz. Nie była tylko na pierwszych zdjęciach, gdy zawieszaliśmy flagi na ratuszu. Zawsze gotowa do pracy, czy z gorączką, czy po nieprzespanej nocy. Poza zdjęciami, które jak wszyscy wiedzą są świetne, wnosi na plan śmiech. Zaraźliwy śmiech, który łagodzi nieco częstą opryskliwość reżysera. Ten rechot zresztą chcę wykorzystać jeszcze raz, podczas premiery filmu. Posadzę Anię obok innego znakomitego gościa Zbyszka Mikielewicza, który podobne radosne dźwięki wydaje, tylko tenorem. I ta para sopranistki i tenora zrobią mi komedię z filmu, gdy tylko razem wybuchną śmiechem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz