Mój syn uczy się grać na gitarze. Na razie gra cicho, a więc toleruję to. Gdy jednak da czadu, to słowo daję wpadnę do jego pokoju i odegram Jimi Hendrixa. Roztrzaskam wiosło o piec. Jako dobry ojciec (według mnie, bo prawo mówi jednoznacznie – za te klapsy z przed lat, zamknąć Gładycha), chciałem podsunąć mu kilku gitarzystów jako wzorce. Taki na przykład Paco de Lucia, John Mclaughlin czy John Scofield, ale nie musi być ostro rockowo, jak w Iron Maiden – Janick Gers . No dobrze, to może tak łagodniejszą odmianę. Takiego dajmy na to Gary Moore.
Pechowo wybrałem . Nieoczekiwanie zmarł i to w mojej ulubionej Andaluzji. Wprawdzie w Esteponie, gdzie mówi się po rosyjsku, ale to także południe Hiszpanii.
Szkoda chłopa. Zmarł w wieku 59 lat. Nie jak podają media w wieku 58. Bo przecież powszechnie wiadomo, że rok urodzenia i wiek muszą dać sumę równą – 111.
Gary Moor urodził się w 52roku, plus 59 lat daje nam 111.
Ja urodziłem się w 63, plus 48 lat równa się 111.
I każdy człowiek tak ma.
Pocieszające jest tylko to, że dzięki Internetowi on nadal żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz