W ramach Święta Bydgoskiego Przedmieścia chciałem zwołać kilku chłopaków ze swojej dzielni, z Jakubskiego i zrobić im zadymę. Niestety nie jestem do tego stopnia zintegrowany z sąsiadami, abym mógł podjąć taką inicjatywę obywatelską. Zebrać kilku kafarów i zrobić najazd na Bydgoskie. Osamotniony w swojej zazdrości musiałem się wybrać tam jednak w pojedynkę. Przez co też moje agresywne zamiary uległy wystudzeniu. Sam festyn będący de facto pospolitym ruszeniem mieszkańców jest ok. Jego forma mi nie za bardzo odpowiada, ale doceniam takie inicjatywy. To przecież ma być integracyjna zabawa i taka też jest.
Z bogatej oferty wybrałem sobie jeden punkt. Land Art Festiwal. Artyści dla Ziemi. Ekologom już nie wystarcza ratowanie wielorybów i ptaków wędrownych. Teraz zabrali się za sztukę. Na plakatach reklamujących tę imprezę przeczytałem „Sztuka nieśmiało wychodzi z budynków galerii i muzeów na ulice.” Co oczywiście jest wierutną bzdurą. Sztuka zawsze wychodziła na ulice, a tym razem poszła nawet dalej, bo w parkowe krzaki. Słysząc hasła o dziełach tworzonych pod szyldem zielonych, przywykłem oczekiwać instalacji z pustych butelek plastikowych. To materiał ulubiony przez obrońców środowiska. Przerabiają je na tysiące sposobów.
Tym razem kryteria były inne. Bardziej ekologiczni ej już nie można było. Patyki, słoma, sznurki i kwiatki. Mocno ograniczające środki wyrazu, a idea wielka. Dodatkowo dostałem do ręki ulotkę wyjaśniającą zamierzenia poszczególnych artystów. Były też opisy przy każdej instalacji. Prawdopodobnie się spodziewali, że nikt ich nie skuma i postanowili temu zapobiec. No i fakt: jak przeczytałem to zrozumiałem. Że też Leonardo nie wpadł na to, aby taką notkę umieścić obok Mona Lizy, to przynajmniej bym wiedział, dlaczego to taki wybitny obraz i o co mu chodziło z tym uśmiechem.
Dobrze, że taki Land Art. Zawitał do Torunia. Na świecie jest to kierunek dość znaczący. Robiony przeważnie na większą skalę i z rozmachem.
U nas tak bardziej kameralnie, skrycie w cieniu drzew i skromnie. Ta ucieczka z galerii niektórym z tych instalacji wręcz zaszkodziła, powinny nieśmiało tam wrócić.
Dwie jednak wyróżnię. Jedna to „Shadow space” – pasy trawy ułożone w miejscach cieni drzew na chodniku. Ludzie autentycznie omijali te „cienie” nie chcąc ich nadepnąć. A przecież byli w parku gdzie wolno chodzić po trawie. A cień jest dowodem istnienia. Autorka – Monika Rak nawet bez tych nieszczęsnych notek wymuszała na ludziach reakcje. Reakcje, nie wiem czy refleksje.
I drugi projekt. Marty Kołacz. To raczej dowcip, ale oryginalny. Znaki „drogowe”. Informacja o zawartości tlenu w parku nie pozwoliła mi sięgnąć po papierosy, a znak „zarośla” zwiększył gwałtownie ciśnienie w moim pęcherzu.
To całkowity przypadek, że obie Panie są z Torunia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz